Ulice czy dom?
Chrystus Król mówi o sobie, że jest głodny, spragniony, a nawet bezdomny. Czym jest bezdomność, wiedzą dobrze pan Stanisław i inni mieszkańcy Domu dla mężczyzn w Domaniewie.
Przy wejściu do niedużego, białego Domu Bartymeusza z czerwonym dachem powieszona jest tablica, że prowadzony jest on przez Caritas Diecezji Kaliskiej. Od kilku miesięcy jego kierownikiem jest ks. Aleksander Nawrocki. Tu swoje miejsce znalazło 15 bezdomnych mężczyzn w różnym wieku. Najstarszy ma około 70 lat, najmłodszy 30, bo bezdomność może pojawić się niezależnie od wieku, tego kim jesteśmy i czym zajmujemy się zawodowo. Część z nich przyznaje, że jedną z przyczyn bezdomności może być nadużywanie alkoholu, ale nie zawsze. Nikt z nich nie planował w ten sposób swojego życia.
Alkohol i teściowa
Pełen poczucia humoru pan Stanisław porusza się z pomocą laski. Z żoną jest po rozwodzie, ma syna, córkę i wnuki. Kiedyś z rodziną mieszkał w M4, ale po rozwodzie została tam żona z dziećmi. Przyznaje, że czasami ulica „przychodzi” do nas, tak naprawdę nie wiadomo dokładnie jak i człowiek zostaje na ulicy. Za chwilę sam wyjaśni, o co chodzi. - Jestem bezdomny od 2008 roku - zaczyna swoją historię tłumacząc, jak to się stało. - „Pomógł” alkohol i teściowa. Lubiłem wypić, ale nigdy nie leżałem w rowie. Teściowa mieszkała z nami, niestety wtrącała się w nasze życie. Rozwiodłem się z żoną i wyprowadziłem. Teraz mam emeryturę, ale za małą, by wynająć pokój. Tu, w domu Bartymeusza jestem z przerwami od kilku lat. Byłem też w czterech innych ośrodkach, doświadczyłem życia na ulicy, ale nigdy nie spałem na ulicy. Zawsze miałem dach nad głową. Nieraz było zimno, ale czasami fajnie. Tu jest dobrze, człowiek wyśpi się w czystym łóżku, wykąpie, jedzenie jest dobre, żyć nie umierać, do tego obowiązują przepisy - mówi pan Stanisław.
Podobnie jak on pan Mirosław rozstał się z żoną i to ona została w mieszkaniu, a on wyprowadził się. - Potem mieszkałem różnie: wynajmowałem, u jednej kobiety, w schroniskach i u kolegów. Po krzakach mało spałem. Byłem w znajomym środowisku, dlatego traktowali mnie normalnie. Nie wyglądałem na bezdomnego, chodziłem dobrze ubrany i dbałem o siebie. Zawsze coś się zarobiło na jedzenie, złom się zbierało i sprzedało. Teraz jestem w Domaniewie, wcześniej trzy razy byłem w innym schronisku, tam zawsze szło się na zimę - mówi zauważając, że zima to najtrudniejszy okres dla bezdomnych. Zimno nie pozwala spać w wielu miejscach. Pan Piotr ma za sobą wyrok i więzienie. - Trafiłem tam za 500 złotych. Kiedy chciałem je spłacić powiedzieli, że nie. Niestety takie jest państwo. Długo nie siedziałem, miesiąc - przyznaje. - Potem nie mogłem znaleźć pracy. Nie było pieniędzy, by dalej wynajmować mieszkanie. Zwichnąłem nogę i nie mogłem chodzić. Zresztą, kto by mnie wtedy przyjął?
Regulamin na początek
Pan Piotr przyznaje, że o Domu Bartymeusza dowiedział się od znajomego księdza. Miał wybór: ulica i alkohol albo ten dom. - On mi powiedział, że jest dom, w którym ludzie mieszkają i pracują. Tutaj jest bardzo dobrze, można iść do pracy, jeżeli stan zdrowia na to pozwala. Można zobaczyć, że nie potrzeba pić. Moim zdaniem takich ośrodków powinno być więcej, bo ludzie upadają i idą na dno - podkreśla. On chciałby wyrwać się z bezdomności. Planuje, że przed świętami wyjedzie do Holandii, tam zarobi, odłoży, a potem ułoży sobie życie i założy rodzinę. Podobnie myśli siedzący obok mnie jeden z mieszkańców domaniewskiego domu. Dla niego to miejsce jest dobre, bo izoluje od picia i obowiązuje regulamin. - To nic przyjemnego mieszkać na działkach, czy w pustostanach. To nie są warunki do życia. Nie ma gdzie się umyć, jest zimno. Pewnie są też tacy, którzy wolą marznąć, głodować i tam mieszkać. Tu jest regulamin, trzeba przystosować się do wspólnego życia, a tam człowiek robi to, co chce - mówi i opowiada o spotkanych bezdomnych, którzy żebrzą o parę złotych na jedzenie, nie piją w ogóle, ale nie chcą iść do ośrodka. To są jednak wyjątki.
Wspomniany przez niego regulamin podpisuje każdy podczas przyjęcia do Domu Bartymeusza. Obok takich spraw jak dbanie o dom czy zero wypitego alkoholu, jest w niego wpisana codzienna Msza Święta. Nikt nikogo nie zmusza do udziału w niej, ale co rano wszyscy obecni w tym momencie w domu stawiają się w kaplicy. Nie ma tylko tych, którzy idą rano do pracy. Pan Henryk przyznaje, że codzienny udział we Mszy Świętej zmienia wewnętrznie. - Mówię za siebie - podkreśla. - Może zabrzmi to wzniośle, ale ja przykładam dużą wagę do „Modlitwy Pańskiej”. Dla mnie słowa „wybacz nam nasze grzechy, tak jak my wybaczamy naszym winowajcom” są ważne. Bo jeżeli się z kimś pokłóciłem, to kiedy je mówię, dzień zaczyna się inaczej - zauważa pan Henryk, który w Domaniewie odzyskał wewnętrzny spokój. Choć i tu bywają sytuacje denerwujące. - Ciągle widzę te same twarze, dzień jest podobny do dnia, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. To taka namiastka zakonnego życia - dodaje całkiem poważnie.
Kombajn, czyli ręce
Czasami ludzie z zewnątrz wyobrażają sobie, że o dom w Domaniewie dbają sprzątaczki, czy obsługa kuchni. - To co możemy, robimy sami. Musimy, bo inaczej nie starczyłoby pieniędzy na utrzymanie domu. Nie mamy dotacji, jesteśmy na własnym rozrachunku. Każdy daje to, co ma, mamy darowizny od ludzi i z tego ks. Aleksander utrzymuje cały dom. Czasami wyobrażenia są takie, że my tu, na wsi mamy nie wiadomo ile ziemi, traktory i kombajny. Jedyny kombajn to te ręce - mówi pan Henryk, który z panem Markiem pomaga przygotować posiłki dla mieszkańców domu. Potwierdza to kierownik, czyli wspomniany przez niego ks. Aleksander.
- Utrzymujemy się sami. Każdy z mieszkańców domu ma rentę, emeryturę albo zasiłek z MOPS czy GOPS. Kiedy ktoś przychodzi do nas pytam: ma pan rentę czy emeryturę? Jeżeli nie, staramy się o zasiłek. Z tego płacimy za jedzenie, opłacamy rachunki: prąd, wodę, śmieci, naprawy, dosłownie wszystko - wyjaśnia.
Z zewnątrz i wewnątrz
Utrzymują się sami, ale są ludzie, którzy nie są obojętni i pomagają. Tak jak mieszkańcy wsi i okolicznych miejscowości z kilku dekanatów, którzy podarowali ośrodkowi potrzebne zboże, zatrudnili mieszkańców domaniewskiego domu przy pracach polowych i nie tylko. Wtedy proszeni są o jedno, by po pracy nie częstować pracujących u nich alkoholem. Taki w Domaniewie obowiązuje regulamin.
Pomiędzy tych, którzy nie idą do pracy na zewnątrz dzielone są różne obowiązki To ważne, bo mieszkańcy domu wychodzą z bierności. Na nowo odkrywają, czym jest odpowiedzialność i gospodarowanie czasem i wszystkim, czym posiadają. - Są różne zadania. Oprócz sprzątania, gotowania, trzeba coś naprawić, wykopać, zasadzić w otaczającym dom ogrodzie i pracować w sadzie. Do tego trzeba zadbać o kury, kaczki, indyki i trzodę chlewną - opowiada ks. Nawrocki. Rzeczywiście na pierwszy rzut oka widać, że dbają jak o swój dom. Pan Marek podkreśla, że w takiej grupie zawsze ktoś umie zrobić to, co potrzebne. Jak ktoś nie umie, może się nauczyć, trzeba tylko chcieć.
Z Domem Bartymeusza współpracują również Błażej Małecki i Marcin Wasela z MOPS-u w Kaliszu. - Przyjeżdżają co dwa tygodnie i prowadzą z nami zajęcia i rozmawiają, jak wychodzić z bezdomności. Pokierują i wyjaśnią, gdy trzeba załatwić sprawy urzędowe - mówi pan Marek, który jest w Domu od dłuższego czasu, ale doskonale pamięta moment, kiedy postanowił zmienić swoje życie. - Zaczęło się piciem. Gdy pieniądze się skończyły, rozstałem się z żoną. Po pożarze u kolegi trafiłem do szpitala i zdecydowałem się na Sokołówkę. Gdy ktoś dużo pije - pomoc, odtrucie, detoks są potrzebne. Ale jeżeli ktoś nie będzie chciał, to nie wyjdzie z nałogu, nie pomogą grupy AA - tłumaczy na przykładzie swojego życia. Jemu pomogła terapeutka, która znała księdza z domaniewskiego domu, poprzednika ks. Aleksandra i znalazła mu tam miejsce. Od tego momentu, jak sam stwierdza, „nie ciągnie” go do alkoholu.
Mieszkańcy domu nie koncentrują się tylko na tym, co trzeba zrobić na bieżąco. - W przyszłym roku planujemy rozbudowę stołówki - mówi ks. Aleksander - myślał już o tym mój poprzednik - dodaje. - Kiedy to się uda, w przyszłym roku albo za dwa lata chcielibyśmy rozbudować dom, tak, by mogły w nim zamieszkać następne osoby. Oczywiście jeżeli znajdą się na to fundusze. To ważne, bo nawet statystyki są zatrważające. W ciągu ostatnich dwóch lat w Polsce liczba bezdomnych zwiększyła się o sześć tysięcy, a takie domy podpowiadają, jak i pomagają wyjść z bezdomności.
Tekst i foto Renata Jurowicz
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!