TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Lipca 2025, 21:19
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

O synodzie od środka

O synodzie od środka

czwartek

Z państwem Jadwigą i Jackiem Pulikowskimi rozmawiamy na temat rzymskiego Synodu o rodzinie, w którym uczestniczyli jako audytorzy.

Zarówno dla świeckich, jak i duchownych Synod jest czymś ważnym, ale dość odległym. Wam było dane być w samym centrum tego wydarzenia, jak oceniacie je dzisiaj?

Pani Jadwiga: Rzeczywiście znaleźliśmy się w centrum życia Kościoła i tak to wyraźnie odbieramy. Byliśmy audytorami pośród 17 małżeństw z całego świata, kilkunastu innych osób świeckich i 270 ojców synodalnych pochodzących ze wszystkich kontynentów. Do tego było jeszcze kilkunastu ekspertów. Mówimy o uczestnikach, którzy w czasie Synodu mogli się wypowiadać. 

Pan Jacek: Sam Synod toczył się jakby w dwóch nurtach. Pierwszym była debata plenarna, w sali bez okien, co prawda z klimatyzacją, ale jednak w zamknięciu. Takiej intensywności nie przeżyłem nigdy w życiu, a bywałem na różnych konferencjach jako pracownik politechniki. Wyobraźcie sobie trzyminutowe wystąpienia, każdy ma jedno. Były one tak mocno nasycone treścią i tak szybko mówione, że ledwie nadążało się za treścią, a przecież każde słowo było mierzone, ważone. My sami kilka razy zmienialiśmy naszą wypowiedź, żeby zmieścić się w trzech minutach. Aby pokazać, jak intensywne były te spotkania, powiem tylko, że kiedy któregoś dnia popołudniu ogłoszono dodatkową 10-minutową przerwę, to cała sala, czyli około 400 osób, w tym zacni kardynałowie z całego świata, zareagowała tak, jak reaguje np. klasa piąta, kiedy przepada im lekcja! Z taką radością.

Czyli bardzo ciekawe, ale i bardzo intensywne doświadczenie i trzy tygodnie ciężkiej pracy.

Pan Jacek: Tak, był to cykl wykładów, a raczej głosów na forum plenarnym i drugim nurtem była praca w 13 grupach językowych, po około 30 osób w każdej. Zajmowały się one dokumentem, który powstał po poprzednim synodzie, uzupełnionym o różne postulaty, które napłynęły z całego świata. Można powiedzieć, że jeśli toczyła się jakaś dyskusja to właśnie tam, w tych małych grupach i jako świeccy mieliśmy pełne prawo dyskusji. Natomiast kształt ostatecznych sformułowań zatwierdzali w głosowaniu już tylko ojcowie synodalni.

Z pewnością szczególnym doświadczeniem dla każdego są takie spotkania z Ojcem Świętym, które w innych okolicznościach się nie zdarzają, bo mówimy o możliwości widywania papieża właściwie na co dzień, z bardzo bliska...

Pani Jadwiga: Rzeczywiście Ojciec Święty Franciszek brał udział we wszystkich obradach synodalnych, od początku do końca, z wyjątkiem jednego dnia, kiedy miał audiencję generalną. Przychodził zazwyczaj kilkanaście minut wcześniej (przychodził dosłownie, bo tylko raz przyjechał samochodem, kiedy padał deszcz) i dwie minuty przed czasem zaczynał modlitwę i to też było ogromne przeżycie dla nas, ponieważ uczestniczyliśmy w modlitwie brewiarzowej Kościoła, w Liturgii Godzin, odmawianej wspólnie z ojcami synodalnymi po łacinie. 

W piątek przed niedzielą kanonizacyjną mogliście zabrać głos na Synodzie...

Pan Jacek: Towarzyszyły nam ogromne emocje związane również z tym, co powiedzieć, czego nie powiedzieć i jak w najprostszych, najkrótszych słowach wypowiedzieć to, co myślimy. Nie wiem dokładnie ile, ale na pewno kilkanaście razy przerabiałem ten tekst, a nawet przyznam się, że oficjalną jego wersją, która została wysłana do tłumacza, skróciliśmy jeszcze w ostatniej chwili o kilka słów, by zmieścić się w tych wyznaczonych trzech minutach. Trenowaliśmy, jak uczniowie w szkole, którzy uczą się wierszyka na pamięć, by wybrzmiało wszystko to, co chcieliśmy, żeby wybrzmiało.

W takich sytuacjach ważne jest, aby nie mówić ogólnie i żeby nie mówić tylko o sobie, ale odezwać się w imieniu wszystkich małżeństw w Polsce, które pewnie chciałyby się wypowiedzieć. Wy mieliście tą okazję. Pięknie się przedstawiliście. Pani Jadwigo, gdyby Pani przypomniała?

Pani Jadwiga: Powiedzieliśmy, że przyjeżdżamy z kraju św. Jana Pawła II, z kraju św. siostry Faustyny Kowalskiej, z kraju skąd wyszła idea i orędzie Bożego Miłosierdzia. 

Pan Jacek: Powiem szczerze, że zwłaszcza osoba św. Jana Pawła II dawała nam kredyt serdeczności wśród różnych ludzi, których spotykaliśmy. Jest dobrze pamiętany. 

Na progu Roku Miłosierdzia, Roku Jubileuszowego pięknie zabrzmiało, że to gdzieś stąd zostało przypomniane orędzie o Bożym Miłosierdziu.

Pani Jadwiga: To było dla nas bardzo ważne i to było dla nas wstępem do powiedzenia o tym, że jesteśmy normalną, wierzącą rodziną, którą Pan Bóg pobłogosławił wieloma łaskami, bo tak odbieramy nasze życie. W perspektywie blisko 40 lat małżeństwa widzimy wyraźnie, że Pan Bóg dawał nam czas. Najpierw dał nam prawie 12 lat czekania na urodzenie się naszego pierwszego dziecka i to był czas, kiedy mogliśmy się zająć pracą z innymi rodzinami. Potem był czas, kiedy urodziło się troje naszych dzieci i kiedy przez ponad 10 lat mogłam być z nimi w domu. Czas rezygnacji z pracy zawodowej, ale równocześnie czas wielkiej bliskości z dziećmi, obserwowanie ich rozwoju, to czas niezapomniany, za który jestem głęboko wdzięczna i Bogu i mojemu mężowi. 

Podkreślmy to dla uspokojenia wielu rodzin oczekujących na dzieci, że czasem na dziecko trzeba czekać dosyć długo... 

Pan Jacek: Tak, dziecko nie jest własnością, tylko darem. My zostaliśmy „przećwiczeni” i to dokładnie, że każde dziecko jest darem. I ogromnie ubolewamy nad wszystkimi ludźmi, którzy są biedni, bo boją się własnych dzieci. I to dzisiaj w świecie jest bardzo popularne, powszechne. Natomiast wracając do Synodu, to chciałbym dopowiedzieć, że każde zdanie, które wypowiadaliśmy było przemyślane, również to zdanie, w którym żona publicznie podzieliła się radością, że była przez 10 i pół roku z dziećmi, bo dzisiaj wiele kobiet ucieka od własnych dzieci. Ucieka rozwijać się w pracy zawodowej, karierach. Zwykle później z tego powodu cierpi. Natomiast moja żona nie czuła się dyskryminowana, że zostawiła pracę w Polskiej Akademii Nauk, biochemię, doktoraty, staże zagraniczne. Zostawiła i nigdy w życiu nie żałowała. Za to ja też jestem jej wdzięczny. 

Z wielką troską i miłością dla Kościoła powiedzieliście, czego pragniecie, aby Kościół, Synod udzielił małżeństwom, rodzinom. Przypomnijcie co ważnego powiedzieliście. 

Pani Jadwiga: Najpierw powiedzieliśmy, że jako przedstawiciele normalnych, wierzących i będących blisko Pana Boga rodzin chcemy się pochylić nad wszystkimi, którzy cierpią, a nawet oddają życie za wiarę w Chrystusa. Powiedzieliśmy również, że musimy stawać na straży naszych rodzin i przeciwstawiać się wszystkim ideologiom, które chcą pogrążyć rodziny, a nawet zniszczyć małżeństwa, rodziny i dzieci. 

Pan Jacek: Staraliśmy się mocno podkreślić, że jest obowiązkiem Kościoła, czyli nas, stawanie w obronie tych, którzy giną dzisiaj za Chrystusa, bo jest tak, jakbyśmy o tym nie pamiętali. I w tym miejscu mniej więcej kończyła się minuta i 31 sekund wypowiedzi żony i następna minuta i 29 sekund należała do mnie. Zacząłem od powtórzenia, że jesteśmy normalną rodziną i jako taka pragniemy, żeby Kościół potwierdził, że Kościół kocha normalne rodziny. Te rodziny, które żyją wierne sobie całe życie, nieraz w wielkich trudnościach i nie mają pomysłu, żeby uciec od zadań małżeńskich, rodzicielskich. Te rodziny, które wychowują większą gromadkę dzieci, niedoceniane przez społeczeństwo, a często wręcz karane za to, że mają kilkoro dzieci, również finansowo, podatkowo. Chcielibyśmy, żeby doceniono te rodziny. Jest coraz większy procent małżeństw, które nie mogą doczekać się dzieci, ale nie sięgają po niegodziwe środki, nie uciekają się do, przepraszam, „wyprodukowania dziecka”, tylko pokornie znoszą wolę Boga. Prosząc oczywiście jak natrętne wdowy, ale nie w sposób niegodziwy. Dalej, żeby doceniono tych młodych, na których się dzisiaj tak psioczy. Zwłaszcza tych młodych, którzy rzeczywiście w wierności, czystości przygotowują się do małżeństwa, bo nie wszyscy się przecież pogubili i żeby wreszcie doceniono wszystkich ludzi Kościoła, którzy nie założyli rodzin, ale żyją uczciwie, wierni Kościołowi, wierni przykazaniom, trwają w Kościele i nie korzystają z nowoczesnych pomysłów, które świat im podsuwa. Chodzi o to, by ci wszyscy ludzie zostali docenieni i zauważeni. 

Przepraszam, czy Państwo byliście na tym samym Synodzie, o którym my słuchaliśmy w niektórych mediach? Czy to może było jakieś inne zgromadzenie, bo tu jest pewna rozbieżność? Cały Synod był związany z wielką troską o piękno i normalność w postrzeganiu małżeństwa i rodziny, natomiast eksponuje się marginalne sytuacje, jakby stanowiły prawdę o małżeństwie i rodzinie.

Pan Jacek:  To chyba jedno z najczęściej wypowiadanych zdań, które słyszeliśmy od różnych mediów, które prosiły nas o wypowiedź, że synod medialny a synod realny to są dwie różne rzeczywistości. Wiadomo, że media, zwłaszcza złe media, próbują wybierać jakieś sensacje, rozdmuchują głosy, które były gdzieś na marginesie, ale nie przebiły się, nie wybrzmiały, nie znalazły się w dokumencie końcowym, jednakże widzieliśmy to szukanie sensacji. 

Pani Jadwiga: W centrum obrad synodalnych znalazła się rodzina, jak powiedział papież Franciszek w pierwszych słowach otwierając Synod, oparta o trwałe małżeństwo kobiety i mężczyzny, nierozerwalne i otwarte na dzieci.

Warto podkreślić, że wydarzenie, w którym wzięliście udział dotyczyło całego Kościoła powszechnego, mogliście spojrzeć na rodzinę oczami ludzi, którzy przyjechali z całego świata. Co z tego spojrzenia i z tej waszej obserwacji wynika? Pewnie z jednej strony różnorodność, a z drugiej coś uniwersalnego.

Pan Jacek: To było jedno z ważniejszych wrażeń, takich olśnień, bo nam się wydawało, że my się znamy na rodzinie. Od 35 lat próbujemy pomagać małżonkom w różnych najtrudniejszych sytuacjach, pogubieniach, połamaniach. I wiemy, że jak się nawrócą, to się pozbierają. Takie jest doświadczenie, to nie pobożność przemawia przeze mnie. Jeżeli w chwili zakrętu życiowego upadają ciężko, ale się podnoszą, wracają do spowiedzi, do modlitwy, to się pozbierają. I teraz co było dla nas takim olśnieniem: nam się wydawało, że znamy wszystkie problemy rodzinne, ale nagle okazuje się, że w świecie są problemy zupełnie przez nas nieuświadomione. Nie wiedziałem na przykład, że w Indiach 55 % małżeństw katolików, to są małżeństwa mieszane, a na Tajlandii to 90%! Oczywiście to stawia niesamowite wymagania w przygotowaniu do małżeństwa, w towarzyszeniu małżeństwu, a co z wychowaniem dzieci? Zupełnie niespodziewane dla nas problemy. Jeszcze inne: są na świecie kraje poligamiczne. I na przykład mężczyzna ma trzy żony i się nawraca, przystępuje do Kościoła. Ale jeżeli on tamte dwie wyrzuci w tym momencie one lądują dosłownie na śmietniku społeczności. One się nie liczą, one przestają istnieć. To jest wyzwanie, jak takie problemy rozwiązywać? Natomiast nasz świat, nazwijmy go światem cywilizowanym, do którego próbujemy nieszczęśliwie dołączać generuje przede wszystkim problemy wynikające z bałaganu moralnego. I te głosy na temat udzielania Komunii osobom nie będącym w stanie łaski uświęcającej, czy wręcz cudzołożącym (to Chrystus określił, a nie Kościół), popłynęły z państw, w których Kościoły zostały zniszczone. Tam, gdzie Kościół jest najbardziej zniszczony stamtąd płynęły najgorsze pomysły odnowy Kościoła. Gdzieś tam zabrakło pokory. Natomiast byliśmy wzruszeni wiernością, ufnością, prostolinijnością całej Afryki! Gdy pojawiały się jakieś głosy na temat aborcji, antykoncepcji, to stamtąd natychmiast mówiono, że przecież dziecko jest wielkim skarbem i nikt przy zdrowych zmysłach nie broni się przed dzieckiem. 

Pani Jadwiga: Można obrazowo powiedzieć, że rzeczywiście byliśmy świadkami, jak z takich drobnych kolorowych kamyczków układa się piękna mozaika Kościoła powszechnego. 

Nie jesteśmy w stanie o wszystkim powiedzieć, co było na Synodzie, ale jakimś niezwykłym momentem była niedziela kanonizacji. Szczególnie akcentujemy rodziców św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Myślę, że to dla każdego piękne wydarzenie, ale dla małżonków, którzy kochają małżeństwo i rodzinę to wzruszająca chwila i wielki dar dla Kościoła.

Pani Jadwiga: Tak, to był wielki dar dla całego Kościoła, ale dla nas w szczególności, że mogliśmy brać udział w tej pięknej uroczystości. Specjalnie wybrano czas w trakcie obrad synodalnych, mniej więcej w połowie, kiedy świętymi zostało ogłoszone to właśnie małżeństwo. To wielka sprawa, bo ludzie na całym świecie zobaczyli, że można iść prostą drogą do świętości żyjąc w małżeństwie. Dopowiem jeszcze, że relikwie tych właśnie świętych rodziców św. Teresy towarzyszyły całym obradom synodalnym. Do sali obrad plenarnych przylegała mała kaplica, w której niemalże cały czas ktoś się modlił i były tam relikwie Zelii i Ludwika, którzy najpierw jako błogosławieni, a potem jako święci towarzyszyli obradom.  

Pan Jacek: Przez długie lata życia, przez długie lata pracy uzmysławiam sobie to, że trzeba zacząć wreszcie mówić otwartym tekstem, że największym źródłem szczęścia człowieka na ziemi jest jego osobista świętość. A grzech jest nieszczęściem, a nie jakąś zakazaną zabawką. Nam świat próbuje wmawiać, że łajdactwo jest fajne, że grzech jest fajny. Że grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne mają raj na ziemi. Nieprawda! Myślę, że trzeba sobie to powiedzieć, powtarzać: jeśli chcemy być szczęśliwi, a chcemy, to musimy zmierzać do osobistej świętości. Przez osobisty wzrost i wybór dobra a nie zła, i przez relacje miłości. Miłości z Bogiem i z tymi, z którymi mamy te relacje mieć, a więc w pierwszym rzędzie małżonkowie, potem dzieci, potem rodzice, teściowie, a potem inni ludzie. Trzeba się przebić przez otoczkę medialną, która mówi, że świętość jest nieatrakcyjna. Świętość jest ekstremalnie fascynująca. 

Rozmawia ks. Leszek Szkopek

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!