Krzyż św. Jana Pawła II
Krzyż papieski Jana Pawła II z Wielkiego Piątku 2005 roku nawiedzi katedrę kaliską od 24 do 27 listopada. W ten sposób zakończymy obchody 20. rocznicy wizyty Ojca św. Jana Pawła II w Kalisza i w naszej katedrze.
Będzie to czas szczególnych rekolekcji i okazja do refleksji nad swoim życiem, które często naznaczone jest stygmatem krzyża. Zapraszam do uczczenia tej relikwii oraz do udziału w Mszach Świętych i nabożeństwach, które w czasie nawiedzenia będą sprawowane w naszej katedrze.
Historia tego niezwykłego krzyża zaczyna się w małej wsi Stefkowa koło Olszanicy w Bieszczadach w domu państwa Janiny i Stanisława Trafalskich. 8 marca 1990 roku pani Janina myjąc okna niefortunnie spadła i złamała kręgosłup. Miała wtedy 29 lat. Mimo natychmiastowej pomocy, wielu operacji i zabiegów straciła na zawsze sprawność nóg.
Po powrocie z leczenia, które trwało około dziewięciu miesięcy, pani Janina nie potrafiła pogodzić się z tym, co ją spotkało. Obrażona na Boga, załamana, pogrążona w bólu, ciągle zadawała pytania: „Panie Boże, dlaczego ja, dlaczego teraz? Przecież mam synka Sebastiana, który ma zaledwie sześć lat. Jak oni sobie poradzą bez mojej pomocy?”. Jej mąż Stanisław, znany w tamtych okolicach artysta rzeźbiarz, cierpiał razem z żoną. Zamykał się w pracowni. Tam w samotności rzeźbił, malował i zastanawiał się, jak jej pomóc. Pewnego dnia postanowił wyrzeźbić dla żony krzyż.
Ponad trzy lata ten krzyż wisiał nad łóżkiem chorej pani Janiny. W lipcu 2000 roku delegacja samorządowców wraz z wójtem gminy Olszanica wybierała się do Watykanu. Wójt poprosił pana Stanisława o pamiątkę dla Ojca Świętego. Ten długo zastanawiał się, którą rzeźbę podarować papieżowi. Wtedy żona zaproponowała, że odda swój krzyż. Ze smutkiem pożegnali się z rodzinną pamiątką. Podczas audiencji samorządowcy ofiarowali Janowi Pawłowi II krzyż z domu rodziny Trafalskich. Jan Paweł II przekazał ten krzyż swojemu sekretarzowi ks. Mieczysławowi Mokrzyckiemu, który powiesił go na ścianie swojego mieszkania.
Był Wielki Piątek, 25 marca 2005 roku, ostatni w życiu Jana Pawła II. Chory papież nie uczestniczył w Drodze krzyżowej w rzymskim Koloseum, której przewodniczył co roku od początku swojego pontyfikatu. Był już bardzo słaby. Przebywał w swojej prywatnej kaplicy, gdzie za pośrednictwem telewizji łączył się duchowo w modlitwie z uczestnikami tego nabożeństwa. Przed czternastą stacją poprosił o krzyż. Ks. Mieczysław przyniósł krzyż ze swojego pokoju, ten ofiarowany pięć lat wcześniej przez chorą panią Janinę, i podał go Ojcu Świętemu. Jan Paweł II na oczach całego świata zatopiony w modlitwie wpatrywał się w ten święty znak i z wielką czcią i miłością tulił ten krzyż do swojego serca, niejako utożsamiając się z cierpiącym Chrystusem.
Dwa lata po śmierci Jana Pawła II ks. Mieczysław Mokrzycki, został arcybiskupem metropolitą lwowskim. Wyprowadzając się z Watykanu zabrał także ten pamiętny krzyż z Wielkiego Piątku i przekazał go swoim rodzicom mieszkającym niedaleko Przemyśla. Następnie na prośbę ks. Mieczysława Biziora, przyjaciela abpa Mokrzyckiego, ten wielkopiątkowy krzyż zostaje wystawiony w kościele parafialnym w Kraczkowej koło Rzeszowa i stamtąd wyrusza, aby nawiedzać kolejne parafie w Polsce oraz w innych krajach Europy i świata. Ten niby zwyczajny krzyż splata w sobie niezwykłe losy ludzkiego cierpienia, które złączone z Chrystusem ma wymiar zbawczy. Ten krzyż jest niemym świadkiem cierpienia św. Jana Pawła II i świadkiem wiary tych, którzy modląc się przy nim odkrywają sens życia i wartość cierpienia. Tak też było w życiu pani Janiny Trafalskiej, która w zeszłym roku dała oto takie wymowne świadectwo: „Kiedyś tego nie rozumiałem, ale teraz wiem, że cierpienie jest darem. Teraz wiem, że chcę przytulić się do krzyża i wołać: „Jezu, ufam Tobie”. Razem z mężem nauczyliśmy się - przez 26 lat - wspólnie żyć w tym cierpieniu. Pomimo tego trudu jestem szczęśliwa. Gdyby nie było tego cierpienia, to nie wiem, czy tak poczulibyśmy Boga. Nie wiem, jak wyglądałoby to cierpienie bez Niego. Byłam ciągle zbuntowana i zła. Zaczynałam nienawidzić samą siebie i mówiłam, że moje życie nie ma sensu. Teraz dziękuję Panu Bogu za to, że zrozumiałam sens mojego istnienia”.
ks. Adam Modliński
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!