TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Marca 2024, 20:51
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Zegarmistrz z kopalni albo górnik od zegarów

Zegarmistrz z kopalni albo górnik od zegarów

Życie często stawia nas przed dylematem: zająć się na stałe tym, co nas pasjonuje i sprawia nam radość, czy może jednak wybrać aspekt ekonomiczny i schować marzenia do kieszeni, a poświęcić się temu, co po prostu przyniesie pieniądze, które zapewnią byt rodzinie?

I jest to dylemat poważny, bo nie każdy może żyć i to na bardzo wysokim poziomie grając w piłkę nożną albo na gitarze, biorąc za to olbrzymie pieniądze. Najczęściej rezygnuje się z pasji, a myśli o ekonomii. Ale nawet jeśli tak jest, to wcale nie znaczy, że trzeba zupełnie pożegnać się z tym, co nas pasjonuje i daje nam radość. Jak pan Józef z Kostowa.

Zepsuty budzik

Pan Józef Gulka z Kostowa z zawodu jest górnikiem i w tym zawodzie, bardzo ciężkim, dopracował się emerytury. Ale nie dlatego zajmujemy się dzisiaj mieszkańcem Kostowa, że był górnikiem, ale dlatego, że dość wcześnie odkrył w sobie, smykałkę do mechaniki, i to mechaniki precyzyjnej. Jak do tego doszło? Mówi się, że potrzeba jest zawsze matką wynalazków, ale i odkrywania talentów i nie inaczej było w przypadku pana Józefa, a właściwie Józia, który miał wówczas może 14 lat. Wydarzyła się wówczas awaria... budzika. - Siostra jeździła do pracy pociągiem i nastawiała sobie budzik - opowiada pan Józef. - I pewnego razu ten budzik nie zadzwonił, ojciec obudził ją w ostatniej chwili, ledwie zdążyła na pociąg, ale budzik nie zadzwonił. Później wszyscy poszli na pole, a ja wziąłem ten budzik, rozkręciłem i patrzę. Widzę, a tam taka zapadka nie odskoczyła i dlatego budzik nie zadzwonił. Podniosłem ją i budzik zaczął dzwonić. Trochę ciężko chodziła ta zapadka, ale odgiąłem ją trochę i budzik dalej działał. Siostra bardzo się zdziwiła, kiedy wróciła z pracy, a budzik działał normalnie... - uśmiecha się pan Józef.
I to był pierwszy moment. Może zadziałało tutaj słynne prawo pierwszych połączeń? Wziął Józio w  ręce po raz pierwszy coś, co nie działało i... tadam! - udało mu się to naprawić! Na pewno wtedy pojawiło się zainteresowanie. A już wkrótce nadarzyła się kolejna możliwość, aby pozaglądać zegarkom w dusze. - Potem zdarzyło się, że pojechałem pomagać u szwagra na budowie i on był takim mechanikiem elektrykiem i w wolnej chwili naprawiał zegarki. I każdego wieczora siadałem z nim do tych zegarków i wtedy to mnie już bardzo wciągnęło - opowiada pan Józef.
Kiedy jakiś czas później po zakończeniu szkoły podstawowej młody Józef wyjechał do szkoły średniej do Bytomia na nadgarstku miał swój własny zegarek, co bynajmniej nie było wówczas czymś powszechnym. To jeszcze nie był ten czas, kiedy zegarek był musowym prezentem na I Komunię, a jednak Józef go miał. Skąd? - Chodzili wtedy po polach i badali jakość gleby i ja się zgłosiłem do pomocy i zarobiłem sobie trochę pieniędzy. Pojechałem pierwszy raz w życiu do Kępna i kupiłem sobie zegarek Ruhla, wtedy to były najtańsze zegarki, jakie można było dostać. Od tego czasu miałem zegarek. Jak byłem w szkole w Bytomiu to szwagier zafundował mi rosyjski zegarek „na kamieniach”, nazywał się Pobieda - wspomina.
Po skończeniu szkoły Józef zaczął pracować jako górnik i dowiedział się, że jest w Katowicach sklep, gdzie można kupić specjalistyczne narzędzia do naprawy zegarków i nie ulega wątpliwości, że natychmiast je sobie nabył i zaczął naprawiać zegarki najpierw znajomym. Potem wieść się rozniosła po kopalni i różni sztygarzy zaczęli korzystać z jego usług, a następnie lekarze z przykopalnianej przychodni. Nie było zegarka, którego by nie naprawił. I musiała się wtedy pojawić taka myśl w Józefie, czy może jednak nie postawić wszystkiego na zegarmistrzostwo, skoro tak dobrze mu idzie i skoro tak to lubi?
- Może i myślałem o zajęciu się zawodowo naprawianiem, ale trzeba by było pójść do szkoły, a to są dodatkowe koszta... Za szkołę górniczą to kopalnia płaciła... - tłumaczy i wszystko jasne. I tak pan Józef pracował w kopalni jako górnik przez 26 lat, ale nie porzucił swojej pasji, czyli zegarmistrzostwa. Jak wspomniałem, nie było zegarka, którego by nie potrafił naprawić. Części albo kupował, albo zlecał ich dorobienie.

Zegar na kościelnej wieży

My oczywiście nie dowiedzielibyśmy się o panu Józefie i jego pasji, gdyby w roku 2002 nie osiedlił się w Kostowie na terenie naszej diecezji. Lubił spacerować i co nie powinno nas specjalnie dziwić, denerwował go widok kościelnej wieży z... zepsutym zegarem. Swoją drogą to ciekawe, że w pracy pan Józef musiał zjeżdżać kilkaset metrów pod ziemię, ale na emeryturze przyszło mu wspinać się na wysoką kościelną wieżę. Taka rekompensata? Może.
W każdym razie pan Józef przyglądając się kościelnej wieży zastanawiał się, czy w ogóle jest tam jakiś mechanizm, czy tylko tarcze pozostały na zewnątrz i ta rzecz nie dawała mu spokoju. Nadszedł rok 2005 i ówczesny proboszcz w Kostowie, ks. Jacek Kalferszt przyszedł do pana Józefa z wizytą duszpasterską, czyli „po kolędzie”. - Powiedziałem wtedy Księdzu Proboszczowi, że chciałbym zobaczyć ten zegar, może bym naprawił. Ksiądz Proboszcz powiedział, że to jest chyba niemożliwe, bo on już różnych specjalistów tu miał, nawet z Niemiec ściągał zegarmistrza, i nikomu się nie udało. Czasami ktoś niby naprawił, ale zegar pochodził trochę i potem znowu stawał. Ja jednak postanowiłem spróbować. Poszliśmy obejrzeć mechanizm, tam było parę rzeczy zepsutych, no i ja powiedziałem, że naprawię ten zegar. Nigdy wcześniej nie pracowałem przy takim zegarze, ale naprawiałem zegary ścienne i tam jest właściwie wszystko to samo, tylko że większe. A poza tym, to nie ma różnicy - mówi.
Ponieważ od kilku lat nie było tam nic robione najpierw należało posprzątać w wieży, aby był swobodny dostęp do mechanizmu. - Cztery dni wraz z innym panami pracowaliśmy tam, ale w końcu zrobił się porządek - opowiada pan Józef. - Po posprzątaniu udałem się do zegara. Dwie rzeczy były tam zepsute i znajomy tokarz mi te dwie rzeczy dorobił. Mechanizm mógł funkcjonować. Trzeba teraz było odnowić tarcze, bo one wyglądały strasznie, wskazówki były porobione z takiej byle jakiej blachy. Powiedziałem do ks. Jacka, że trzeba zawołać straż pożarną z takim specjalnym koszem i ściągnąć te tarcze. Przenieśliśmy je na plac przy plebanii i zaczęliśmy je odnawiać. Specjalne farby trzeba było zamówić, potem wymalować cyfry, pokryliśmy je srebrem, wskazówki też. To było sporo roboty, bo tarcze maja 2,4 m średnicy. Ciężkie, metalowe... Opowiadają, że żołnierze rosyjscy strzelali do nich, żeby sprawdzić, czy się tam ktoś nie chował w wieży... Ale wszystko zostało wyrównane i odnowione i potem znowu ze Strażą przywróciliśmy te tarcze na miejsce. I wtedy można było już ten cały mechanizm wyregulować i zegar zaczął chodzić. Ksiądz Proboszcz był bardzo zadowolony, a było to w maju 2005 roku. I do dzisiaj cały czas chodzi. Czy czasami staje? Tak, ale to wina sów, które się tam zagnieździły i czasami jak nabrudzą, to wpadną w tryby i nieraz zablokuje się... Od kiedy zegar na kostowskim kościele ponownie funkcjonuje, pan Józef osobiście, pomimo 70 lat, co sześć dni wchodzi na wieżę i nakręca go. - Jedno nakręcanie do chodzenia i jedno do dzwonienia - tłumaczy. - Na każdej linie jest około 60 kilogramów wagi i trzeba kręcić, aż wszystko podejdzie do góry, nakręci się, żeby sześć dni chodził i dzwonił.
Taki parafianin, jak pan Józef, to marzenie każdego proboszcza. Trudno się więc dziwić, że kiedy Ksiądz Proboszcz z pobliskich Roszkowic zauważył, że zegar w Kostowie chodzi, natychmiast zgłosił się do ks. Jacka Kalferszta z pytaniem, kto tego dokonał. - Ksiądz Jacek powiedział, że to ja naprawiłem i zaraz ten ksiądz się do mnie zgłosił i tam też naprawiłem zegar w kościele filialnym w Nasalach. Teraz jeżdżę tam raz w roku na przegląd - opowiada.

A następców nie widać

- Lata swoje robią, przydałby się ktoś młody, żeby mu to wszystko przekazać, ale nie widzę chętnych. Mam kogoś do pomocy przy nakręcaniu, ale potrzebuję kogoś, kto by lubił takie rzeczy... Mechanizmy... Chciałbym mieć następcę, ale nie widzę nikogo takiego - wyznaje ze smutkiem pan Józef. Pytany, czy gdyby mógł cofnąć czas i znowu miał czternaście lat, czy zająłby się jeszcze raz tym zepsutym budzikiem siostry, a potem wszystkimi innymi zegarami, pan Józef nie waha się ani chwili. - Tak! Bo ja to zawsze lubiłem, te różne mechanizmy... W technikum profesor rysował tryby na tablicy, to cztery razy mu zwróciłem uwagę, że coś jest źle, że brakuje jakiegoś połączenia. On się nie denerwował, tylko mi nawet stopnie bez pytania wstawiał, bo cieszył się, że chociaż jeden się zorientował, że był błąd.

opracował ks. Andrzej Antoni Klimek

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!