TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Marca 2024, 18:21
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Z różańcem przez życie

Z różańcem przez życie

Na początku chciałbym zaznaczyć, że to rozważanie piszę na prośbę serdecznej przyjaciółki, a przyjaźń – jak sami się przekonacie – jest istotna w tym świadectwie. Bo to będzie świadectwo. Ale zanim jeszcze poznałem tę przyjaciółkę, zanim byłem księdzem, najpierw oczywiście byłem małym chłopcem, który bynajmniej modlitwy różańcowej szczególnie nie cenił. Wręcz przeciwnie.

Problemem była przede wszystkim jej długość, a ja jako ministrant w trzeciej czy czwartej klasie szkoły podstawowej miałem pewne problemy z wytrzymaniem dłuższego czasu w pozycji klęczącej. Po prostu po kilku minutach robiłem się blady jak ściana, a po kilku kolejnych robiło mi się słabo, na granicy omdlenia. A w tamtych czasach podczas nabożeństw z wystawionym Najświętszym Sakramentem wszyscy klęczeliśmy i nie było „zmiłuj się”. O ile nabożeństwa majowe czy czerwcowe z charakterystycznymi dla nich litaniami były stosunkowo krótkie, a jeszcze była jakaś „czytanka”, podczas której można było usiąść, o tyle Różaniec recytowany, czy śpiewany przed Panem Jezusem w monstrancji, to była ciężka próba dla mnie. Bladłem przy drugiej dziesiątce, przy trzeciej robiło mi się słabo, a potem była walka o przetrwanie. Dość powiedzieć, że doskonale pamiętam, jak po każdym rozważaniu tajemnicy, podczas gdy ludzie recytowali chórem drugą część „Ojcze nasz”, niektórzy z odprawiających nabożeństwo księży wikariuszy, zwykli byli pytać, patrząc na moją bladą, jak ściana twarz: „Klimek, jak ci?” Ktoś może więc zapytać, po co w ogóle chodziłem do kościoła na Różaniec? Odpowiedź jest złożona. Z jednej strony byłem ministrantem i przez długie lata chodziłem niemal codziennie na Eucharystię. Nie ze szczególnej pobożności: było to również związane z kręgiem przyjaciół, z punktami, które otrzymywałem za służenia i oczywiście z tym, że w kościele, ja chłopak z kompleksami czułem się po prostu dobrze. Naturalną konsekwencją był również udział we wszystkich nabożeństwach. Nie ukrywam, że była w tym wszystkim również jakaś forma „parcia na sitko”: ksiądz często pozwalał nam recytować po jednej dziesiątce Różańca do mikrofonu. Może to właśnie dla tej chwili „chwały” wytrzymywałem i nie mdlałem?

Dojrzewanie w drodze
Później były piesze pielgrzymki na Jasną Górę i Różaniec stał się dla mnie fantastyczną modlitwą drogi. Ważnym elementem były pisane, często anonimowo, a w konsekwencji bardzo szczerze, intencje modlitwy, które później czytaliśmy przed kolejnymi dziesiątkami. Ja też je pisałem (starając się nawet zmienić charakter pisma, żeby nikt się nie domyślił, że to moje prośby, takie tam były intymności ;-), ale przede wszystkim czytałem i słuchałem innych. Ten ból, a nawet rozpacz, ta nadzieja, ta miłość, które płynęły z tych pomiętych karteczek przenikały wręcz modlitwę różańcową, czyniąc ją niesamowicie autentyczną. Tam zobaczyłem jak bardzo modlitwa zlewa się z życiem: jak z niego wychodzi i na nie wpływa. To właśnie podczas tych pielgrzymek, z różańcem w dłoni i pod troskliwym okiem Maryi rodziło się moje przekonanie, że jest mi dobrze pośród spraw dotyczących Pana Boga, będąc z ludźmi, którzy Boga potrzebują. I nawet brak mojej rodziny w tych momentach tego przekonania nie zmieniał. Tam się rodziło powołanie i pewnie jakaś akceptacja celibatu. Z różańcem w dłoni (na szczęście nie na klęczkach ;-).

Bez problemów z zasięgiem
Dzisiaj mam różaniec w każdej kurtce i marynarce. W samochodzie i na biurku. I choć Różaniec jest modlitwą głęboko biblijną i medytacyjną, to dla mnie stał się również formą szybkiego kontaktu z Przyjacielem. W Matce Bożej odnajduję wiele punktów odniesienia: jest moją mamą, bo ta ziemska odeszła do wieczności, jest opiekunką mojego powołania kapłańskiego, jest siostrą  i przykładem w wierze i jest też przyjaciółką. I to właśnie w tej ostatniej roli najczęściej kontaktujemy się przez Różaniec. Tak jak z innymi przyjaciółmi używam telefonu, smsów, facebooka czy skypa (ktoś inny używa gadu-gadu czy twittera), tak z Matką Bożą używam różańca. Kontakt dostępny w każdej chwili, krótszy czy dłuższy, ale zawsze możliwy, w każdym miejscu i czasie. Czasami jest to długa głęboka rozmowa z momentami medytacji, i tak będzie przez cały październik, a czasem – znacznie częściej – krótkie, trzyminutowe przypomnienie się: jestem, pamiętam, czuwam. I co najważniejsze – nigdy nie ma problemów „z zasięgiem”! Ten „kontakt” nigdy nie jest „zajęty” czy „niedostępny”, ta Buzia, choć napiętnowana przez „cięte rysy dwie”, zawsze się do mnie uśmiecha. Czasami, kiedy się modlę, słyszę ponownie te słowa: „Klimek, jak ci?”...

Ks. Andrzej Antoni Klimek

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!