Odwołując się do cudownych zjawisk, które rzeczywiście wiarę naszą mogą podbudować, musimy liczyć się z tym, że niektóre, mogą wprowadzić w życie religijne niemały zamęt. Najlepiej zatem byłoby trzymać się zasady: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Niemniej mamy i te słowa naszego Pana: „Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie”. Zatem czy chcemy, czy nie chcemy, cudowne wydarzenia mają jednak miejsce. Moje pokolenie może zanucić: „Chcecie wierzcie lub nie wierzcie” (słowa piosenki z festiwalu piosenki radzieckiej), a współczesne - niech wszystko weryfikuje czas. Ale faktem jest, że i po weryfikacji na bazie dostępnych źródeł i tak trudno uwierzyć (bo w głowie niektóre rzeczy się nie mieszczą). To co w Lourdes zobaczył agnostyk dr Alexis Carrela, wybitny naukowiec, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny, który udał się do tego cudownego miejsca, by podważyć istnienie jakichkolwiek cudów - powaliło go jak Szawła pod Tarsem. Jako naukowiec zakładał jedynie ślepy przypadek w powstaniu tego, co obserwujemy w przyrodzie. To czego był świadkiem, nie mogło być jednak dziełem ślepego przypadku. Akurat wtedy do Lourdes przywieziono dziewczynę w stanie agonalnym, strasznie wyniszczoną przez gruźlicę otrzewnej. Dr Carrel zapoznał się historią choroby Marii Ferrand i dokładnie ją przebadał, a lekarzowi wierzącemu oznajmił, że gdyby w tak beznadziejnym przypadku nastąpiło nagłe uzdrowiony, to on sam by się nawrócił i uwierzył w Boga. I stało się to, co według nauki było niemożliwe. Po zanurzeniu w wodzie nieprzytomnej Marii i modlitwie - „zmartwychwstała”. Dotychczasowy agnostyk stał się człowiekiem wierzącym. Ciekawe jest to, że ciało Bernardety Soubirous z Lourdes spoczywa nie rozłożone w klasztorze Nevers we Francji. Przywołać możemy te ogólnie znane już jak cuda wirujące słońce w Fatimie, Hostia w Lanciano, czy kwitnące w środku zimy śliwy przy sanktuarium we włoskim Bra. A przebadany w sposób naukowy Całun Turyński i wizerunek Matki Bożej z Guadalupe? Zdolności rzekomego fałszerza, czy fałszerzy, przekraczają w tym przypadku możliwości ludzi XXI wieku. To akurat nie moje stwierdzenie, lecz zasłyszane, ale mocne!
Niedawno, to też rzecz niesamowita, przypomniała mi się niespodziewanie opowieść mojej Siostry katechetki o jakiś dniach ciemności i zaraz potem trafiłem na informację dotyczącą trzech dni ciemności według Marii Taigi. Dziś z kolei przeczytałem ciekawą relację o Iszo z Kanak i ona stała się inspiracją do tego felietonu. Iszo urodził się w roku 1854 w rodzinie chrześcijańskiej mieszkającej w regionie nazywanym Tur Abdin, w południowo-wschodniej Turcji. Wówczas dominowali tam Asyryjczycy, których ojczystym językiem jest język aramejski i którym wiarę w Jezusa udało się zachować już dwa tysiące lat pomimo ciągłych prześladowań ze strony muzułmanów. Ludzie, którzy opowiadali o Iszo, nazywali go świętym. Ten bohater mając lat 86 zmarł i zawinięte w całun ciało złożono w kościele. Następnego dnia, gdy otworzono świątynię, ksiądz, krewni i znajomi z całej okolicy zobaczyli Iszo żywego, a on zaczął opowiadać, iż Matka Boża w asyście dwóch aniołów zabrała go do nieba, ale pokazała mu i piekło. Na marginesie piekła - to mnie uderzyło - ów Asyryjczyk widział tam największego z proroków Islamu! Niestety nie mógł zostać w zaświatach, musiał wracać do swoich na ziemię, bo sporo do zrobienia zleciła mu Matka Najświętsza. A dożył 110 lat. W to, co wtedy opowiadał, też nikt by pewnie nie uwierzył, gdyby jego przepowiednie nie zaczęły się sprawdzać. I pewnie tyle przykładów wystarczy, by zapytać, dlaczego mamy tylu niewierzących i wątpiących? Zacytuję Martina Heideggera: „Wiara, która nie jest stale wystawiana na możliwość niewiary, nie jest wiarą, ale zwykłą wygodą”.
ks. Piotr Szkudlarek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!