TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 13:15
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

W kapłańskim posłuszeństwie

W kapłańskim posłuszeństwie

Od 1 lipca 1998 roku redaktorem naczelnym został ks. Krystian Szenowski. „Opiekun” towarzyszył wtedy czytelnikom w Roku Jubileuszowym, podczas pielgrzymki Ojca Świętego Jana Pawła II do Kalisza i 10-lecia powstania diecezji.

Czy w tym dniu, kiedy ukazał się pierwszy numer „Opiekuna” (31 maja 1998 roku), zdawał sobie Ksiądz sprawę, że na wiele lat złączy się Ksiądz z tym pismem?
Ks. Krystian Szenowski: Zdecydowanie nie. Wtedy jeszcze nie. Przyszedłem, można powiedzieć parę tygodni później, bo jak wiadomo, przez kilka miesięcy tworzenia się pisma redaktorem naczelnym był pan Marian Rybicki i ja de facto przyszedłem do „Opiekuna” od 1 lipca 1998 roku. Wtedy pierwsze struktury już istniały i pierwsze emocje okrzepły i w tym momencie zostałem redaktorem naczelnym. Nie wiem, czy pan Marian miał tytuł redaktora, ale był szefem. W każdym razie faktem jest, że po wizycie papieża, kiedy pojawiła się myśl tworzenia pisma, Ksiądz Biskup powierzył to panu Marianowi. W pewnym momencie ks. bp Napierała zwrócił się do mnie z prośbą, żebym został redaktorem naczelnym.
Pamięta Ksiądz, gdzie znajdował się w tym dniu, jaką funkcję wówczas Ksiądz pełnił?
Byłem wikariuszem w parafii konkatedralnej w Ostrowie Wlkp. Przez dwa lata mojej posługi prowadziłem gazetkę parafialną „Z Ostrowskiej Konkatedry”. Nigdy tej gazetki Ks. Biskupowi nie pokazywałem, ale później dowiedziałem się, że rolę tę wypełnił pan Grzegorski i Ksiądz Biskup miał wgląd do niej i chyba stąd się wzięła propozycja, żebym został redaktorem naczelnym. Pamiętam, że zostałem zaproszony któregoś dnia na odpust do Stawiszyna. Bardzo się dziwiłem, dlaczego mam pojechać do Stawiszyna i dlaczego właśnie tam mam spotkać się z Biskupem. Byłem przekonany, że otrzymam propozycję zostania proboszczem na jakiejś parafii i z taką nadzieją pojechałem. Po Mszy św. i obiedzie Ks. Biskup zaproponował mi wspólny spacer. Wtedy właśnie padła propozycja, żebym został redaktorem naczelnym „Opiekuna”. Nie będę ukrywał, że byłem zaskoczony do tego stopnia, że nie wiedziałem, co o tym myśleć. Spodziewałbym się wszystkiego, tylko nie takiej propozycji, że mam zostać redaktorem naczelnym „Opiekuna”. Troszkę się wystraszyłem, powiem szczerze, bo czym innym jest redagowanie w gronie znajomych osób, parafian gazetki parafialnej, a czym innym redagowanie pisma diecezjalnego. Muszę powiedzieć, że z początku Biskupowi odmówiłem, ale przekonywał mnie i nasza rozmowa zakończyła się na tym, że mam się po prostu zastanowić i dać odpowiedź. Modliłem się, zastanawiałem, rozmawiałem z Panem Bogiem, pytałem, co mam zrobić. Wpadłem na pomysł, żeby porozmawiać z moim ówczesnym proboszczem, ks. prałatem Alfredem Mąką, by mi doradził, podpowiedział. Ks. Prałat, kapłan starej daty, ale w takim dobrym tego słowa znaczeniu, mówi: „Księże! Księdzu Biskupowi się nie odmawia”. Znałem to powiedzenie, tę zasadę. Uśmiechnąłem się więc i zaczęliśmy rozmawiać, mówiłem o swoich wątpliwościach i wtedy objawiła się cała mądrość Księdza Prałata, który powiedział: „Księże, jak ksiądz nie da rady, albo jakoś to będzie księdza przerastało, to zawsze może ksiądz zrezygnować, ale myślę, że warto spróbować”. Pomyślałem wtedy, że może rzeczywiście przez Ks. Prałata Pan Bóg do mnie przemawia, pomaga podjąć konkretną decyzję i się zgodziłem. Zadzwoniłem do Ks. Biskupa i powiedziałem, że przyjmuję tę funkcję.
Rzeczywiście to w sumie mało czasu było na zastanawianie się, bo jak czwarty numer, to błyskawicznie trzeba było podjąć obowiązki. Czy pamięta Ksiądz pomieszczenia redakcyjne? Gdzie to wszystko się zaczynało?
Tak, pamiętam. Pierwsza siedziba „Opiekuna” była w seminarium, w piwnicy. Po pewnym czasie, gdy został oddany nowy budynek, w którym dzisiaj znajduje się studium organistowskie, otrzymaliśmy pomieszczenia, by urządzić redakcję. Kolejno na biura redakcji otrzymaliśmy pomieszczenia w nowo wybudowanej siedzibie Kurii diecezjalnej, niestety znów w piwnicach budynku. Obecnie redakcja „Opiekuna” znajduje się na piętrze i zajmuje dwa pomieszczenia z wyodrębnionym biurem dla redaktora naczelnego.

Jak „Opiekun” wpisał się w ogólnopolskie media katolickie? Czy redakcja współpracowała z innymi czasopismami?
W latach 90., kiedy „Opiekun” rozpoczynał życie, niewiele było pism diecezjalnych. Byliśmy jednym z nielicznych, które się wtedy w Polsce ukazywały. Wówczas, z reguły, funkcjonowały dodatki lokalne albo do „Gościa Niedzielnego, albo do „Niedzieli”, czy też do „Przewodnika”.Powiem szczerze, ta współpraca była słaba, rzadko współpracowaliśmy, bazowaliśmy bardziej na naszych siłach lokalnych.

Niedawno gościliśmy w redakcji, kiedy odbywało się spotkanie redakcyjne, było ono spokojne, ale wiemy, że przed zamknięciem numeru zawsze jest gorączka. Jak to wyglądało kiedy Ksiądz był redaktorem? Czy mieliście duży stres? Czas to taki bat, który wisi nad dziennikarzami, który przypomina, że trzeba zamknąć, trzeba „puścić” numer do druku.
Ja na pewno miałem. Zawsze takim moim marzeniem było, żeby mieć redakcję z prawdziwego zdarzenia. Jednak wiadomo, że redakcja z prawdziwego zdarzenia to są oczywiście też finanse. Ludzi, na których mogłem bezpośrednio liczyć, było niewielu. Ciężar redagowania „Opiekuna” spoczywał na mnie, to ja wymyślałem tematy, ale oczywiście pomagali mi znajomi księża. Były osoby świeckie, które mi pomagały i pan Rybicki, który z nami współpracował jeszcze przez wiele lat, należał do stałego składu redakcji. Poza tym były pani Jolanta Delura i pani Ewa Kotowska, która nadal współpracuje z pismem.

Czy w jakiś konkretny dzień odbywały się zebrania redakcyjne i rozdzielano pracę?
Tak, spotykaliśmy się. Przed kolejnym wydaniem siadaliśmy przy stole redakcyjnym, kładłem wtedy na nim makietę i mówiłem o tym, co nas czeka, jakie rocznice, jakie wydarzenia będą miały miejsce. Na przykład o zbliżającym się Roku Jubileuszowym (2000), o którym trzeba było napisać i zastanawialiśmy się, jak tematy ująć, o czym w ogóle pisać. Ale czy to była jakaś super burza mózgów, to ja nie wiem. Pomijam warsztat, ale teraz po latach to tak widzę, że jednak fajnie jest, jak ktoś ma przy tym pojęcie o teologii.

Wydaje się, że to chyba podstawa w piśmie katolickim?
Optymalne zawsze było połączenie podstaw teologii z umiejętnością pisania. W każdym razie to ja byłem za wszystko odpowiedzialny, cały ciężar na mnie spoczywał. Pomagał mi wtedy jeden z kapłanów, z którym przez wiele lat właściwie we dwójkę to pismo ciągnęliśmy. Oczywiście, jeżeli chodzi o stronę intelektualną, czyli co ma być w kolejnym numerze. Rozdzielaliśmy pracę, a ponieważ nasza redakcja była od samego początku skromna, to bazowaliśmy na telefonach, czyli dla przykładu „Halo, Ewka napiszesz?”. Dzwoniliśmy po prostu i prosiliśmy, żeby ktoś napisał relację, czy też konkretny temat.  Mieliśmy grono ludzi, do których mogliśmy się zawsze zwrócić, wiedzieliśmy, że możemy na nich liczyć, że oni nam pomogą i tak to troszkę na „wariackich papierach” funkcjonowało. Jednak nie można było przeskoczyć pewnej materii, chociażby ze względu na fundusze.

Chcę jeszcze zapytać o najważniejsze wydarzenia, którym towarzyszył „Opiekun”. Mówiliśmy o Roku Jubileuszowym, jakim jeszcze wydarzeniom z życia Kościoła w Polsce bardzo mocno towarzyszył „Opiekun”?
Na pewno Rok Jubileuszowy i na pewno pielgrzymki Ojca Świętego w Polsce. Mimo że Ojciec Święty w Kaliszu był w 1997 roku, to jednak ze względu na rolę, jaką odgrywał, żyliśmy jego pielgrzymkami i w jakiś sposób  w nich uczestniczyliśmy. Później ważnym wydarzeniem było 10-lecie powstania diecezji kaliskiej w 2002 roku. Następnie śmierć papieża była wielkim przeżyciem, także tutaj w Kaliszu, gdy sprawowana była Msza św. na placu przy bazylice. Odsłonięcie pomnika naszego wielkiego Rodaka też było ważne. Kolejno Misje Miłosierdzia Bożego i peregrynacja obrazu św. Józefa.

Proszę powiedzieć jeszcze, jak wyglądało łączenie roli redaktora naczelnego z byciem kapłanem. Czy to jest łatwa sprawa?
Dla mnie to była sytuacja naturalna, jakoś nie odczuwałem dyskomfortu, że jestem księdzem i redaguję pismo katolickie. Chociaż muszę powiedzieć, że na dłuższą metę nie chciałem tego robić, czekałem powrotu mojego następcy, ks. Andrzeja. Zawsze dobrze się czułem na parafii i chciałem wrócić, ale uważam też, że media diecezjalne, katolickie dzisiaj w Kościele mogą robić spokojnie ludzie świeccy, nie muszą to być koniecznie kapłani. Co więcej, myślę, że ludzie świeccy nie gorzej to zrobią, a często znacznie lepiej. Oczywiście, nieraz konieczną i  potrzebną rzeczą jest, by kapłani współpracowali z mediami. Jednak mamy chyba taki czas, że trzeba bardziej zaufać świeckim. Myślę, że jest jeszcze inna strona medalu. Ksiądz na parafii prowadzi dużo spokojniejsze życie. Biskup odwiedza go raz na rok, dwa może trzy lata. Natomiast będąc redaktorem naczelnym pisma diecezjalnego jest on ciągle w pewnym sensie pod kontrolą. To też chyba jest dodatkowy stres. Z radością mogę powiedzieć o współpracy z ks. biskupem Stanisławem Napierałą. Przez wszystkie lata, kiedy byłem redaktorem naczelnym „Opiekuna”, Ks. Biskup bardzo się interesował „Opiekunem”, był takim wytrwałym czytelnikiem.  Często rozmawialiśmy o „Opiekunie”. Nieraz to były miłe rozmowy, a czasami troszkę się pociłem, bo Ks. Biskup zganił za to lub za tamto. Bywały sytuacje, kiedy mieliśmy zupełnie odmienne poglądy, zdania na konkretne tematy. Jednak ks. biskup Napierała zawsze był życzliwie nastawiony do „Opiekuna”, interesował się nim, żył nim i to było budujące, a jednocześnie był to taki bicz, bo było wiadomo, że Biskup przeczyta i tak.  Kiedy odchodziłem z „Opiekuna”, już byłem proboszczem. Częściowo dojeżdżałem, częściowo przez internet redagowałem. Po latach miałem już grono ludzi, którym mogłem zaufać, na których mogłem się oprzeć, więc oni rzeczywiście jakoś to pismo prowadzili i taki stan trwał, aż wrócił mój następca ks. Andrzej i objął dwutygodnik. Kiedy dzisiaj z perspektywy patrzę, to było piękne doświadczenie ubogacające dla mnie osobiście. Jestem wdzięczny Panu Bogu i Biskupowi za to, że byłem redaktorem, chociaż powtórzę to, co powiedziałem wcześniej - to nie do końca było moje miejsce, nie chciałbym czegoś takiego robić przez całe życie. Jednak kapłaństwo zdecydowanie tak, praca duszpasterska, więc odchodziłem z „Opiekuna” z jednej strony z radością, że idę wreszcie na parafię, a z drugiej strony z wdzięcznością za to wszystko, czego doświadczyłem przez te lata.
Rozmawiali Ewa Kotowska-Rasiak i Adam Szymański

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!