TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 03:07
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Ufać kiedy są i nie ma cudów


Ufać kiedy są i nie ma cudów

Bohaterowie tych opowieści nie mają wątpliwości, że cuda zdarzają się każdego dnia. Z radością dzielą się tym, co ich spotkało, a co teoretycznie było niemożliwe. To im zdarzyły się poczęcia, do których miało nigdy nie dojść i niespodziewane uzdrowienia czy normalne życie, mimo, że lekarze zapowiadali wegetację. By to zrozumieć potrzeba jednego: wiary.

„Spotkałam” ich w wydanej ponownie książce Doroty Łosiewicz „Cuda nasze powszednie”. Wśród różnych historii zatrzymałam się na tych związanych z narodzinami dzieci, które według lekarzy nie miały się urodzić. To ze względu na przypadający 25 marca Dzień Świętości Życia. Większość, albo lepiej wszystkich, z tych cudów chyba nikt dokładnie nie zbadał i nie potwierdzał komisyjnie. Ale jak napisał w przedmowie ks. dr Bogusław Wolański z legnickiej Kurii biskupiej, „doświadczający ich wiedzą dobrze, że w tym wszystkim od początku do końca jest palec Boży”, Nie tylko oni. Spotykali też lekarzy, którzy mówili - to niemożliwe, to cud.

Ciąża pozamaciczna i stomia

Zacznę od historii, którą przeżyła Dorota Łosiewicz i jej rodzina. Dziennikarka właśnie oddała do druku książkę o cudach, które przeżyli inni i wtedy w jej życiu pojawił się cud. „Prawdziwym cudem w moim życiu jest najmłodsza córeczka - Anelka” – zaczyna swoją historię. Od samego początku ciąża Doroty była zagrożona, bo lekarz stwierdził krwiaka i podejrzewał ciążę pozamaciczną. To był stan zagrażający życiu. „Dostałam skierowanie do szpitala, a badania potwierdzały diagnozę. Nie było widać dziecka. Zlecono laparoskopię. W niedzielę mieliśmy jechać na Eucharystię do zaprzyjaźnionej wspólnoty Święta Rodzina, ale zamiast tego znalazłam się w szpitalu Świętej Rodziny. Wieczorem w otwartych drzwiach stanęli ludzie z tej wspólnoty i pomodliliśmy się razem. I nieoczekiwanie, następnego dnia po modlitwach, kiedy lekarz zrobił USG i okazało się, że nie mam krwiaka, a obraz pokazuje zdrowe 8-tygodniowe dziecko. Wypisali mnie następnego dnia”.
Anielka urodziła się chora, z niedrożnością przewodu pokarmowego. Lekarze wycięli jej 25 centymetrów jelita cienkiego zaraz po urodzeniu i wyłonili stomię. Na dodatek podczas operacji doszło do niewydolności oddechowej i krążenia. Anielka cztery doby była w śpiączce. „Zapowiadano nam, że przez kilka miesięcy będziemy przyjeżdżać do szpitala na płukanie tej ‘nieaktywnej’ części jelita. I być może kiedyś możliwe będzie zespolenie. Dla mnie to był bardzo trudny czas. Napisałam właśnie książkę o cudach, które spotkały innych, a teraz czekałam na „mój własny” cud. ‘Panie Boże - modliłam się, gdybyś tylko chciał, to jelito Anielki działałoby jak należy’. Bałam się jednak, że tak się nie stanie i że to próba wiary. Poprosiłam koleżankę o zwrot oleju św. Charbela, który jej pożyczyłam. Gdy go odwiozła, wspólnie z mężem namaściliśmy córkę olejem św. Charbela. Następnego dnia lekarz zdecydował się na reoperację. Stomia była zbyt płytko wyłoniona, jej treść zalewała ranę i wdało się zakażenie. Antybiotyk nie działał, bo nie mógł działać, skoro rana była cały czas zanieczyszczona”. Kiedy doszło do operacji, w jej trakcie okazało się, że druga część jelita cienkiego, ta, która miała być płukana miesiącami, niespodziewanie zaczęło funkcjonować i można było jelito zespolić. Dziecko weszło na operację ze stomią, a wyszło bez niej. Szczęście? Medyczna sztuka? „Oczywiście ten cud nie zdarzyłby się bez lekarzy. Ktoś, kto nie jest wierzący, zobaczy tylko medyczną interwencję. Ja dostrzegłam mocne działanie Boga” - podkreśla Dorota.

Powinna być warzywem

Basia i Hubert od dnia ślubu pragnęli mieć dzieci. Nie siedzieli nerwowo z kalendarzem w ręku czekając na najlepszy moment. Nie starali się ciąży unikać. Tylko zdali się na wolę Bożą. Kiedy świętowali swoją pierwszą rocznicę ślubu, już spodziewali się dziecka. Czuli, że otrzymali ogromny dar. Kiedy Basia była w 21 tygodniu ciąży dowiedzieli się, ze urodzi córeczkę. Mieli dla niej imię Olivka. Rodzice otrzymali też przekazany bez cienia współczucia komunikat, że ich córeczka cierpi na zespół Dandy’ego Walkera. „Nasza córka praktycznie nie miała tak zwanego robaka móżdżkowego, a połączenia międzypółkulowe były szczątkowe, co miało skutkować upośledzeniem podstawowych funkcji życiowych” - wspomina teraz Basia. Lekarz nie miał wątpliwości, że należy tę ciążę przerwać. Postanowili, że wbrew jego opinii Olivka się urodzi, nie zabiją ją, tylko będą się nią opiekować. Lekarz jednak coraz intensywniej namawiał, od razu dostali namiary ma szpital, lekarkę i numer gabinetu, w którym można „to” zrobić. Basia i Hubert wiedzieli jedno nie zabiją swojej córki. Postanowili pojechać do Matki Bożej na Jasną Górę, a potem do sanktuarium w Leśniowie. Kiedy Olivka przyszła na świat czekała na nią armia lekarzy. Nie byli potrzebni, dziewczynka dostała 10 punktów w skali Apgar. Basia i Hubert nie mogli uwierzyć własnym oczom. Dziewczynka nie przypominała zniekształconych dzieci chorujących na zespół Dandy’ego Walkera, których zdjęcia oglądali w Internecie.
„Kiedy Olivka skończyła półtora miesiąca, trzeba było stanąć twarzą w twarz z prawdą. W Centrum Zdrowia Dziecka wykonano niemowlęciu rezonans magnetyczny. Potwierdził on wszystkie wcześniejsze diagnozy oraz konieczność wstawienia zastawki komorowo-otrzewnowej, która odprowadzałaby płyn z czaszki do otrzewnej, niwelując w ten sposób wodogłowie. Rodzice maleństwa bardzo bali się tej operacji. (...) Szybko podjęli decyzję o zorganizowaniu w szpitalu ceremonii chrztu. Nie było ani chrzestnych, ani nawet świecy, ale dziewczynka i tak została przyjęta do wspólnoty chrześcijan”. Na szczęście operacja przebiegła bez komplikacji. Gdy dziewczynka skończyła trzy miesiące, rodzice trafili z nią do lekarki neurologa, która poleciła im z kolei znakomitą rehabilitantkę. Maluch krok po kroku uczył się nowych rzeczy. Gdy Olivka miała rok, zaczęła raczkować, niedługo potem wstawać. Była bardzo uparta i zawzięta, pracowała z zapałem. Zaczęła chodzić mając dwa lata. Umysłowo dziewczynka rozwijała się prawidłowo, w niczym nie odstawała od rówieśników. Opóźniona była, i to tylko przez jakiś czas, wyłącznie ruchowo. Poszła do „normalnego” przedszkola, nie integracyjnego. I tej decyzji Basia i Hubert nigdy nie żałowali. „Rodzice Olivki nigdy nie traktowali córki jak chore dziecko, wręcz przeciwnie, zachowywali się tak, jakby była zupełnie zdrowa. Nigdy jej z powodu choroby nie rozpieszczali i nie pobłażali. (...) W drugim roku życia Olivka musiała przejść w Centrum Zdrowia Dziecka badanie kontrolne na tomografie. Przeprowadzał je ten sam neurochirurg, który wszczepiał jej zastawkę”. Kiedy zobaczył Olivkę skaczącą razem z dziećmi nie mógł uwierzyć. Myślał, że zobaczy sparaliżowaną dziewczynkę na wózku inwalidzkim. „Zgodnie z dokumentacją, którą miał w ręku, i wynikami badania, które sam wcześniej wykonał, Olivka powinna być pod respiratorem, stale na lekach, bez kontaktu ze światem. Stopień agenezji (niewykształcenia się) robaka móżdżku jest u niej po prostu ogromny. - Lekarz nie mógł zrozumieć, jak to jest, że choroba w żaden sposób nie rzutuje na jej rozwój. Stwierdził, widząc chwilę wcześniej wynik przeprowadzonego przez siebie badania tomograficznego, że to jest medycznie niewytłumaczalne – wspomina Basia”. Po kilku latach Basia i Hubert wybrali się z Olivką na konsultację do znanego neurochirurga. Chcieli wiedzieć, co może ich czekać w przyszłości. Profesor patrzył na przemian na przyniesioną przez nich dokumentację i na Olivkę. Nie mógł ukryć zdziwienia. Według dokumentacji dziewczynka powinna leżeć obłożnie chora, być wręcz warzywem. Mama Olivki nie ma wątpliwości - to cud niewytłumaczalny medycznie. Gdy dziewczynka miała pięć lat, doszło do zapchania się zastawki komorowo-otrzewnowej. Przeprowadzono operację. Rodzice bali się, że dojdzie do uszkodzenia mózgu. Nic takiego jednak się nie stało. Teraz Olivia chodzi do „zwykłej” szkoły podstawowej i ma młodszą siostrę Sylvię.

Kiedy cudów nie ma

To tylko dwie z wielu historii opisanych przez Dorotę Łosiewicz, dziennikarkę m. in. TVP Info i TVP 1., współautorkę wywiadu rzeki z Martą Kaczyńską „Moi Rodzice”, książek „Cuda nasze powszednie” i „Życie jest cudem” oraz mamę czwórki dzieci. „Bez wątpienia poprzez różne znaki, wydarzenia i cuda, Bóg uświadomił nam, że istnieje – stwierdza w „Cudach naszych codziennych”. - Jednak na koniec warto przypomnieć, że nie cuda są istotą chrześcijaństwa, a trud życia wiarą na co dzień. Chodzi o to, by w każdej chwili być gotowym na Jego przyjście. Każdego dnia powinniśmy dojrzewać do miłości, bo w chwili naszej śmierci będzie się liczyła tylko ona, tylko z niej będziemy rozliczani. I wreszcie, jak pisał ks. Twardowski: „wierzyć to znaczy ufać, kiedy cudów nie ma”.

Renata Jurowicz

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!