TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 22:29
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Spotkanie z historią i przeznaczeniem - Warto nad Wartą

Spotkanie z historią i przeznaczeniem

warto nad warta

Usytuowany na prawym brzegu Warty Rogalin zaliczany jest do najpiękniejszych miejsc Wielkopolski. W latach 70-tych XVIII w. uchodził za centrum życia towarzyskiego, politycznego i kulturalnego. Tu swój finał znalazła jedna z najciekawszych historii miłosnych XIX w. a także i obecnych czasów.

Słońce powoli wznosiło się oznajmiając nowy dzień. Jego blask wdzierał się do sypialni i lekko raził mnie w oczy, budząc ze snu. Ze zdenerwowania nie mogłam długo zasnąć, a tu już ranek. No cóż, trzeba wstawać i stawić czoło dzisiejszemu wyzwaniu. Błękitne niebo zapowiadało wspaniałą pogodę i jakże idealną na spełnianie największego marzenia - pomyślałam, choć serce dygotało i tysiące wątpliwości miotało się w mojej głowie. Czy ja dobrze robię, czy na pewno w ten sposób, co powiedzą bliscy, czy nie obrażą się koleżanki z pracy? No cóż, klamka zapadła i nie ma już odwrotu. Wyciągnęłam rękę po komórkę, aby zobaczyć, która godzina. Otworzyłam oczy ze zdumieniem, że już tak późno.
- Halo, jest tu kto? Wstajemy leniu! - dobiegał donośny głos z przedpokoju.
- Cześć kochanie - odpowiedziałam cicho, wtulając jeszcze twarz w poduszkę.
- No wstawaj, proszę cię, taki piękny ranek, taki ważny dzień, a ty chcesz go przespać - powiedział Marcel wyciągając mi poduszkę spod głowy.
- Oki. Wstaję. Ale... - zapytałam.
- Co za ale? Ja jestem gotowy już od 4 rano - oznajmił Marcel. - Co ci jest, denerwujesz się? Czym? Czekaliśmy na ten dzień tyle lat - dodał.
- Tak wiem, aż trudno mi uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Jestem szczęśliwa i jednocześnie mam wyrzuty sumienia, że w ten sposób  - powiedziałam.
- Oj już przestań, wałkowaliśmy to tysiąc razy i stwierdziliśmy, że tak będzie najlepiej. Wstawaj i jazda, pakuj się - zadecydował Marcel, mrucząc pod nosem. - Ach, te kobiety.
- Boże, czy ja wszystko mam? Sukienka, buty, dokumenty. Wydaje się, że tak. Ciekawe czy on wszystko ma, czy pamiętał o swojej liście, którą sporządziliśmy tydzień temu i... No dobra, już, już jestem gotowa - pomyślałam, choć nie do końca byłam przekonana.
- Weronika, Wercia! Ja już schodzę do samochodu, będę czekał w garażu - oznajmił Marcel, zostawiając otwarte drzwi mieszkania.
- No dobra, już jestem, możemy ruszać. Mamy ponad 100 km drogi, a czas goni - powiedziałam muskając lekko w policzek mojego Marcela, który pachniał moimi ulubionymi perfumami.
Kiedy na tablicy zobaczyłam napis „Rogalin”, dotarło do mojej świadomości, że to właśnie dziś jest ten dzień. Tak długo wyczekiwany, planowany od dawna. Ślub z nim, z mężczyzną mojego życia. Wiedziałam to od chwili, kiedy go pierwszy raz zobaczyłam. Pamiętam doskonale ten dzień, ten dreszczyk na jego widok. Minęło tyle lat i wreszcie, wreszcie staniemy przed ołtarzem - myślałam spoglądając przed siebie.
- Co ty taka milcząca dzisiaj? Zawsze nadajesz za pięciu - podśpiewywał wystukując rytm piosenki w kierownicę.
- Tak myślę, czy wszystko mamy. Dokumenty ksiądz już ma, karteczki od spowiedzi też mamy. No to chyba wszystko?
- My tak, gotowi. Martwię się tylko, czy ten nasz Przemek dojedzie z Moniką, bo kto zrobi zdjęcia - żartował.
- Zdjęcia? To mało ważne, przecież oni są świadkami i nawet mnie nie strasz - odparłam zdenerwowana.
Tak, jestem w stu procentach pewna. Nie mam żadnych wątpliwości - mówiłam sama do siebie. Zdecydowałam już dawno i uważam, że to dobra decyzja. I nic już nie można zmienić. I bynajmniej nie chodziło tu o decyzję o ślubie, tylko o fakt, że bierzemy go z dala od wszystkich, bez rodziny, przyjaciół i moich ukochanych koleżanek z pracy. Hmm, chyba mi wybaczą - pomyślałam. Marcel uśmiechnął się pod nosem, wskazując palcem na budynek kościoła.
- To już za cztery godzinki, to w tym miejscu. Już się nie wywiniesz, już nie uciekniesz - powiedział ściskając moją dłoń.
- Przestań, tobie tylko żarty w głowie - odpowiedziałam.
- A co mam się smucić, w taki dzień, tralalala - nucił beztrosko.
I tak po czterech godzinach rzeczywiście stanęliśmy przed drzwiami kościoła. Pięknego z zewnątrz, przypominającego raczej panteon rzymski, aniżeli świątynię katolicką, jakich wiele wokół. Potężny, wręcz majestatyczny, górował nad otoczeniem. Z tego, co mówił Ksiądz Proboszcz, kiedy byliśmy załatwiać formalności, wiele par wybiera to miejsce na swój ślub.
- Mimo, iż wnętrze świątyni nie jest zbyt wielkie, to czuje się w nim coś takiego, co sprawia, że młodzi czują się ważni, jakby ich zaślubiny były ogromnej rangi, jakby pełnili ważną rolę. Jak ci, którzy spoczywają w podziemiach kościoła - mówił Ksiądz Proboszcz, któremu takie wrażenia opisywały pary, które tu miały swoje zaślubiny.
Udało mi się wczoraj trochę poczytać na stronie internetowej o tym miejscu. Kościół został wybudowany w latach 1817 - 1820 na polecenie hrabiego Edwarda Raczyńskiego. Wzorowany jest na rzymskiej świątyni, zwanej Maison Carree, z I wieku p.n.e. w Nimes, we Francji. Ogromne wrażenie robi fronton świątyni, który zdobią kolumny, a elewacje boczne półkolumny w porządku korynckim, w tzw. układzie „pseudoperipteros”. To znaczy, że jest on otoczony jednym rzędem kolumn. Przed wejściem u góry schodów stoją posągi lwów, odlane przez hrabiego Raczyńskiego. Tak jak i antaby na drzwiach. Kiedyś kościół pełnił funkcję kaplicy pałacowej, a obecnie jest kościołem parafialnym. Świątynia podzielona jest na dwie kondygnacje, a jej dolna część jest mauzoleum, gdzie znajdują się trzy sarkofagi, w których pochowany jest prezydent hrabia Edward Raczyński oraz Konstancja i Roger Raczyńscy. Ponadto na ścianach mauzoleum znajdują się tablice nagrobne, m.in. tablica, za którą spoczywa serce hrabiego Edwarda Raczyńskiego, fundatora tej świątyni.
Marcelino, bo tak go nazywałam, w swoim pedantycznie ułożonym i idealnie uprasowanym, ciemno granatowym garniturze stał dumny niczym paw, ja cała dygotałam chyba ze zdenerwowania. Nagle pojawił się Ksiądz Proboszcz, pytając czy jesteśmy gotowi. I w tym samym momencie nadeszli Przemek z Moniką. - Uff - odetchnęłam z ulgą.
- Spójrz ku górze, słonko uśmiecha się do nas i patron kościoła, mój imiennik, zaprasza nas do środka - powiedział nagle Marcel.
- Wariacie, to Ksiądz Proboszcz nas zaprasza, czy ty możesz być wreszcie poważny - odpowiedziałam z przekąsem. Chociaż miał rację, bo patronem kościoła jest św. Marcelin - papież i męczennik, który za panowania Dioklecjana w roku 304 n.e. został ścięty za wiarę. Na frontonie świątyni umieszczony jest napis: DIVO MARCELINO. W ten sposób Edward Raczyński uczcił ciotecznego kuzyna Marcelego Lubomirskiego, żołnierza napoleońskiego, poległego w 1807 roku podczas oblężenia Sandomierza. Otworzyły się drzwi świątyni i weszliśmy trzymając się za rękę, niczym dzieci z przedszkola, do środka. Przepiękne wnętrze, całe w bieli. Rozglądałam się wokoło idąc do ołtarza, chociaż było to tylko parę kroków.
- Coś pięknego - powiedziałam do Marcelego, lepszego miejsca nie mogliśmy wybrać. Spojrzałam w lewą stronę, na ścianie była płaskorzeźba z białego marmuru przedstawiająca kobietę z dziećmi. Zrobiło mi się trochę smutno, bo... - No dobra tylko spokojnie - zganiłam sama siebie. - Z tego, co wiem, ta kobieta to Eliza Krasińska. 
Poranne wątpliwości uderzyły mnie z podwójną siłą. Nerwowo zerkałam na stojącego u mego boku Marcelego, jakbym się bała, że to sen i za chwilę się ocknę. Słowa Księdza Proboszcza w ogóle do mnie nie dochodziły, aż do momentu, gdy przyszło wypowiedzieć słowa przysięgi. Ksiądz zwrócił się ku mnie i zadał to pytanie, spojrzałam na Marcelego, który jak zawsze był radosny i wszystko zamarło, czas jakby się zatrzymał, po policzkach spływały mi łzy. Nie mogłam wypowiedzieć słowa. Brakowało mi naszych bliskich, myślałam jakby to było, gdyby byli tu nasi rodzice i rodzeństwo - zamyśliłam się. Tato byłby dumny, że za wojskowego wychodzę, bo o tym marzył. A mama pewnie do ostatniej chwili by coś poprawiała przy sukni, którą zapewne by szyła. Gardło zacisnęło mi się i dopiero dziwna mina Marcelego uświadomiła mi, że jestem gdzieś daleko.
- Wypełniło się, jesteśmy już jednym na zawsze - szepnął mi do ucha Marcel, gdy mógł oficjalnie pocałować żonę.
- Myślałem już, że pani się rozmyśliła, ta chwila zawahania i łzy płynące po policzkach - stwierdził z ulgą w głosie ks. Proboszcz już po ceremonii. Co się stało? - zapytał.
- Wie ksiądz, mieliśmy mieszane uczucia. Zastanawialiśmy się, czy brać ślub z dala od wszystkich, ale... – głos zadrżał Marcelowi. - Ale nie mamy już rodziców, zmarli kilka lat temu, moi i Weroniki też. Rodzeństwo rozpierzchło się po świecie. Nie chcieliśmy robić szumnego ślubu, bo przecież nie jesteśmy już najmłodsi. Dlatego zdecydowaliśmy ślubować sobie tutaj, w kościele pod wezwaniem św. Marcelego, bo i ja noszę imię - Marcel - mówił szczęśliwy, jak skowronek Marcel, trzymając mnie mocno za rękę. Dodał, że ja, jego żonka, doszukuję się korzeni rodowych z właścicielami pobliskiego zamku.
- Czyli byliście już państwo w pałacu? - zapytał Ksiądz Proboszcz po wysłuchaniu naszej historii.
- Nie, jeszcze nie, ale jesteśmy umówieni na sesję zdjęciową w ogrodach. Może wpuszczą nas do środka, jak powiemy, że Weronika szuka pradziadków - żartował Marcel.
- No cóż, życzę wam wszystkiego najlepszego, wielu łask Bożych na nowej drodze życia. Z Panem Bogiem kochani - pożegnał nas ten jakże sympatyczny ksiądz.
- No ruszamy się, ruszamy moi kochani - wołał nas Przemek, który niecierpliwił się, by robić wreszcie fotki. W kościele miał zabronione. Zeszliśmy po schodach niczym para królewska i  szczęśliwi udaliśmy się w kierunku pałacu. Przemek pstrykał zdjęcia, ale ja rozglądałam się wokoło, co go złościło. Przepiękny park, roślinność, no i ogród, czułam się w tej białej sukience, jak hrabina. Pomyślałam, że przecież kiedyś spacerowali po nim mieszkańcy pałacu. Przecież Rogalin to siedziba wielkopolskiego rodu Raczyńskich. Żyło w nim kilka pokoleń niezwykłych osobowości i właśnie tutaj swój szczęśliwy finał znalazła jedna z najciekawszych historii miłosnych XIX wieku. W sumie nasza miłość też znalazła tutaj swój szczęśliwy koniec - pomyślałam.
A jaka to historia, usłyszycie, gdy wejdziecie do środka pałacu. Przemierzając kolejne pomieszczenia, głos w słuchawkach opowie wam historię poszczególnych osób, w tym także tę miłosną historię. Pałac został niedawno wyremontowany i wierzcie mi, zapiera dech w piersi. Ku naszemu zdziwieniu, wewnątrz można robić zdjęcia, z czego oczywiście skorzystaliśmy. Jeden pokój jest ładniejszy od drugiego. A biblioteka - to prawdziwa perełka. Dowiedzieliśmy się, że w pałacu gościło wielu utalentowanych ludzi, takich jak: Adam Mickiewicz, Henryk Sienkiewicz i całe grono malarzy: Jacek Malczewski, Leon Wyczółkowski i Michał Wywiórski.
Pierwsza wzmianka pisemna o Rogalinie pochodzi z 1247roku. Należał on wówczas do Łodzica Mirosława, syna Przedpełki z Bnina. Później właściciele się zmieniali, a wśród nich warto wyróżnić Arciszewskich. Pozostawali oni tu zresztą niedługo, bo w 1605 roku Helena z Zakrzewskich Arciszewska majątek sprzedała. Jednakże wówczas rodziny te mieszkały w drewnianych dworach, po których nie ma śladu. W 1768 roku miejscowością zainteresował się Kazimierz Raczyński, szukający miejsca pod budowę pałacu. Zapragnął on mieć rezydencję bliżej stolicy regionu, gdyż piastował urząd Starosty Generalnego Wielkopolski i przewodniczącego Komisji Dobrego Porządku.
- Moja żonka nosiła to nazwisko do dnia dzisiejszego, a jej babcia mówiła, że pochodziła właśnie z tego rodu. Czy to prawda? - Marcel oczywiście musiał to podkreślić w rozmowie z oprowadzającym nas po pałacu.
- Nigdy nikt nie podjął się próby odnalezienia na to jakichkolwiek dowodów - wtrąciłam. Raczyński budowę rozpoczął w 1774 roku i dwa lata później stanął przepiękny pałac w stylu późnobarokowym. Widok z jego okien rozciąga się z jednej strony na ogromny dziedziniec, z drugiej na ogród. Stoi na skarpie, z której roztacza się piękny widok na nadwarciańskie łąki. Przy dziedzińcu była stajnia, powozownia, a nieco dalej zabudowania mieszkalne dla służby. W Rogalinie w tym czasie życie kwitło, dwór prowadzono na wysokiej stopie, a szlachta zjeżdżała zewsząd, bo właściciel słynął z umiejętności mediatorskich. Zgłaszano się więc do niego po radę w sprawach rodzinnych i spadkowych. Kolejną postacią, która zapisała się w historii Rogalina jest Róża, osoba niezwykła. To jej historię miłosną skrywa pałac. To ona przejęła ster rządów, wzięła na siebie ciężar prowadzenia domu i zarządzania majątkiem. A mężowi pozwoliła zająć się swoją pasją kolekcjonerską. Edward Aleksander kupował wiele obrazów, co zaowocowało powstaniem specjalnie przystosowanego do ekspozycji obrazów budynku, połączonego z pałacem. Dzięki temu dzisiaj możemy podziwiać dzieła różnych kierunków malarstwa europejskiego XIX i początku XX wieku.
- Wiesz co Monika, ja w tej Róży widzę przodka mojej żonki - żartował Marcel. Nie zaprzeczyłam z grzeczności, bo i ja lubię dzierżyć ster, a i finał naszej długoletniej miłości znalazł szczęśliwe zakończenie. Jak będzie dalej, tylko Bóg wie. Będziemy dbać o naszą miłość, by przetrwała jak ten piękny pałac w Rogalinie, a św. Marcelino, patron kościoła naszych zaślubin, był dumny z Marcelego jako oddanego męża. A ja obiecuję być dobra, wyrozumiała i kochać go aż po grób.

Tekst i foto Arleta Wencwel?

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!