TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 09:27
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Nadzieja pustego grobu

Nadzieja pustego grobu

Jak czuje się matka, która patrzyła na śmierć swojego ukochanego syna? Jak czuje się ktoś, kto stracił na zawsze kogoś bliskiego? Jak czuje się osoba, która odzyskuje ukochane dziecko? Czy można po ludzku pojąć, że koniec może być początkiem, że śmierć może oznaczać nowe życie? Może nam w tym pomóc tylko jedno - nadzieja. Nadzieja w chrześcijaństwie największa, nadzieja Zmartwychwstania.

Przyzwyczailiśmy się już, że Maryja towarzyszy Jezusowi w jego drodze na Golgotę. Idzie razem z tłumem, a potem stoi pod krzyżem. Mówi nam o tym janowa Ewangelia (J 19, 25), mówi o tym czwarta stacja Drogi krzyżowej, przy której Jezus spotyka swoją matkę. Jednak o Maryi pod krzyżem milczą pozostałe trzy Ewangelie: Mateusza, Marka i Łukasza. Pozostali trzej Ewangeliści pisząc o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa wspominają Marię Magdalenę, Marię, matkę Józefa lub Marię, matkę Jakuba, a także inne niewiasty. Może właśnie dlatego najczęściej odczytywaną wielkanocną Ewangelią jest właśnie ta św. Jana. Może także przez to, że jest dziełem naocznego świadka tamtych wydarzeń, powinna być bardziej wiarygodna.

Oto matka Twoja
W Ewangelii św. Jana Jezus umierając na krzyżu zostawia swój testament najmłodszemu uczniowi i swojej matce. Maryja zatem, według Jana, patrzyła z bliska na mękę i śmierć syna. Od dawana wiedziała, że Jezus nie jest zwykłym dzieckiem. Choć nie rozumiała do końca Jego istoty ,,wszystko to zachowywała i rozważała w swoim sercu”. Może też w głębi serca bardzo chciała, żeby jej syn był zwyczajny, jak każdy, żeby jak najdłużej był z nią. Trudno wyobrazić sobie, co czuła matka patrząc na niesprawiedliwy sąd nad synem, na tortury, którymi męczone było Jego ciało, wreszcie na bolesną śmierć. Uczucia, jakie towarzyszyły Maryi próbowały przedstawić filmy ,,Jezus z Nazaretu” czy ,,Pasja”. Jednak ból matki, która straciła dziecko może zrozumieć tylko inna matka, która doświadczyła tego samego. Babcia zawsze powtarzała mi, że nie ma większej tragedii niż ta, kiedy matka musi pochować własne dziecko. - Michaś miał dwa latka, kiedy poszliśmy na spacer. Wystarczyła chwila i pędzący ulicą, o wiele za szybko, samochód... Nie udało się go uratować. Nie zapomnę tego do końca życia. Przez pierwsze dwa miesiące nie wychodziłam z domu, pobożna sąsiadka powiedziała mi, że nie mogę robić z dziecka Boga i próbować żyć dalej, mieć nadzieję. Mój rozum to wiedział, ale serce nie chciało słuchać. Kiedy pierwszy raz wyszłam do sklepu, byłam jak zahipnotyzowana, modliłam się, żeby tylko nikt nie wspomniał o moim synku, żeby nikt nie pytał, jak się czuję - opowiada pani Karolina. Dziś Michał miałby 12 lat, znałam go osobiście i nosiłam na rękach, był radosnym dzieckiem i oczkiem w głowie rodziców. Jak w takiej sytuacji wytłumaczyć im, że śmierć oznacza nowe życie? Czy po ludzku jest to w ogóle możliwe?
Strach i nadzieja
Coraz częściej spotykamy się z chorobą naszych bliskich. Często są to osoby młode, a choroby bywają ciężkie i nieuleczalne. Moi znajomi mają córeczkę z rzadką chorobą skóry. Wiele razy zmieniali lekarzy, którzy nie mogli dać sobie rady z leczeniem. Ostatni powiedział im, że mają stosować leki i dietę, nawet, gdy będzie źle, a nawet od razu ostrzegł, że jej stan znacznie się pogorszy, żeby potem mogła wyzdrowieć. - Ciężko to pojąć. Strasznie się boję, bo skąd mam wiedzieć, że to jej nie zabije? Ale byliśmy już u tylu lekarzy, że muszę mieć nadzieję. Co innego mi pozostaje? - pyta Agnieszka. Inne, wielkie zmartwienie mieli rodzice chłopca, których spotkałam w szpitalu. - Kiedy operowali Konrada siedzieliśmy na korytarzu, niedaleko od sali operacyjnej. Miałam spocone ręce, modliłam się w myślach, żeby wszystko było dobrze. Lekarz wyszedł do nas po dwóch godzinach, ale nie miał dobrych wiadomości. Powiedział, że nowotwór jest trudny do usunięcia i wyjątkowo złośliwy. Niemal pozbawił nas nadziei - mówi pani Małgorzata. Mąż próbował ją pocieszać, jak wspomina, ale niewiele to pomagało. - Chyba sam nie wierzyłem w to, co mówiłem. Chciałem, żeby żona się uspokoiła, przestała, choć na chwilę, chodzić po korytarzu w tą i z powrotem. Odganiałem od siebie uporczywe myśli, że może nasz syn już nie żyje - dodaje pan Tomasz. Bali się, jak nigdy w życiu o syna, byli przerażeni, że mogą go stracić, a jednak kurczowo chwytali się nadziei, że cud może go uratować. Czy udałoby się wytłumaczyć im, że śmierć syna może być nowym początkiem?

Wypijmy za błędy
Pan Władek zaczął pić okazjonalnie w technikum. Kiedy się ożenił postanowił, że nie będzie już tak często imprezował z kolegami. Wesele to miał być ,,ostatni raz”. Do dzisiaj nic z niego nie pamięta. Żona nie była z tego powodu zbyt szczęśliwa, więc pan Władek uciekał do kolegów i... napić się. - O pracę było ciężko, robiłem na budowie. A jak tu się po pracy nie napić? Gorzej było, jak przeholowałem i złamałem sobie nogę na tej budowie, bo za wcześnie zaczęliśmy. Nie mogłem pracować, więc żona musiała zarobić na dom i dwójkę dzieci - wspomina. Na chorobowym, zamiast pić mniej, pił więcej, bo czasu było więcej, no i koledzy odwiedzali, jak stawiał. Kiedy jednak noga ładnie się zrosła, pan Władek ,,zajął się” domem, a żona zarabiała na życie. Krzyczała na pijanego męża, ale nie odnosiło to żadnego skutku, może jedynie odwrotny. Aż do dnia, kiedy wyniósł całe zarobione przez nią pieniądze na wódkę i ,,zalał się”. - Dla mnie umarłeś - powiedziała mężowi, spakowała jego rzeczy i kazała się wynosić. - ,,Jak przestaniesz, to wróć” dodała i nie miała pojęcia, ile te słowa dały mi nadziei - mówi mężczyzna. Widocznie żona pana Władka też miała wielką nadzieję, mimo wszystko. Tak pan Władek znalazł się w schronisku dla bezdomnych, jednak aby tam zostać, musiałby przestać pić. Czy jego żonie ktoś mógłby wyjaśnić, że taka śmierć może oznaczać nowe życie?
Niewytłumaczalne
Maryja i Apostołowie stracili najbliższą sobie osobę - syna, przyjaciela, nauczyciela i przewodnika duchowego. Patrzyli na Jego mękę i śmierć. Widzieli, jak cierpiał, umierał i został złożony do grobu. Możemy sobie tylko to wyobrazić, bo Ewangelie na ten temat milczą, że kiedy już wypłakali wszystkie łzy, ogarnęła ich rozpacz. Co teraz będzie? Kto ich poprowadzi? Kto będzie uzdrawiał i nauczał? Tak jak On nikt przecież nie potrafił tego robić. Pozostała pustka, jaką czujmy po utracie kogoś bliskiego. Jeszcze przed chwilą chodził z nami tymi ulicami, siedział przy tym stole, a teraz go nie ma i nie łatwo uświadomić sobie, że już nigdy nie będzie go z nami. Według św. Jana uczniowie Jezusa po Jego śmierci trzymali się razem, modlili się i wspierali. Zamknęli drzwi, jak mówi Ewangelista ,,z obawy przed Żydami”. Trzeciego dnia po śmierci Jezusa niewiasty wybrały się do grobu, by namaścić wonnościami Jego ciało. Jednak zastały pusty grób. W Ewangelii św. Marka spotykają tam młodzieńca, który mówi im, że Jezus zmartwychwstał i prosi, by przekazały uczniom, że mają się spotkać z Nauczycielem w Galilei. Kobiety jednak zamiast się cieszyć, są tak przerażone, że nie mówią nikomu ani słowa o całym zdarzeniu (Mk 16, 4 - 8). Dopiero, kiedy Jezus ukazuje się osobiście Marii Magdalenie ta dopiero wówczas wierzy w ten niezwykły cud i oznajmia radosną nowinę uczniom. U Łukasza Ewangelisty Apostołowie nie wierzą kobietom, które mówią, że Pan zmartwychwstał, jak obiecał, po trzech dniach. Jedynie Piotr idzie do grobu i widząc same płótna dziwi się i wraca do domu (Łk 24, 1-12). W Ewangelii janowej z Piotrem biegnie także Jan, jednak nie ma odwagi wejść do pustego grobu. Maria Magdalena płacze, że zaginęło ciało Mistrza, kiedy On sam ukazuje się jej. Niewiasty, Apostołowie, a najdłużej św. Tomasz nie wierzyli, że Chrystus zmartwychwstał, że jest to w ogóle możliwe. Nie rozumieli tego, co się dzieje, ogarniała ich niepewność, niepokój, zdziwienie połączone z oczekiwaniem i nadzieją. 

Niewierni Tomasze
Konrad, którego rodziców poznałam, przeżył operację. Rodzice czuwali przy jego łóżku wpatrując się w urządzenia odmierzające bicie serca. - Lekarz był ostrożny w sądach. Nie chciał nam może dawać złudnej nadziei. W nas też jeszcz wciąż był strach, zamiast radości. Czekaliśmy, co się stanie, co teraz będzie. Kiedy nasz syn otworzył oczy próbowaliśmy się na siłę uśmiechać, baliśmy się cieszyć, nadal nie było wiadomo, czy nie będzie potrzebna wyniszczająca chemia - mówi pani Małgorzata. Konrad wrócił do świata żywych. Śmierć na te kilkanaście godzin oznaczała dla niego nowe życie. Był strach, łzy, cierpienie, żeby była jeszcze większa radość.
Pan Władek, żeby nie zamarznąć zimą na dworze przestał pić. Wtedy mógł zostać w schronisku. Ta zima, wyjątkowo surowa i długa pomogła mu wrócić do życia. Zaczął pracować, a po roku zebrał się na odwagę, żeby do schroniska zaprosić, nastoletenie już dzieci. - Żona nie wierzyła na początku, że przestałem pić, wiedziała sama, ile razy już obiecywałem, że nie będę. Nie umiała się cieszyć moim małym ,,sukcesem” - mówi pan Władek. Minęło sporo czasu zanim ucieszyła się z powrotu męża, który, jak powiedziała, dla niej umarł, a teraz jakby zmartwychwstał. Jak wielu z nas bywa niewiernymi Tomaszami. Nie potrafimy cieszyć się z naszych małych codziennych cudów.

Nadzieja jest światłem
Jak jednak wytłumczyć matce, która straciła dziecko na zawsze, że śmierć tego maleństwa miała sens, że nie była złośliwością Boga czy karą za grzechy rodziców? Jej dziecko nie zagubiło się, ani nie chorowało, ale bezpowrotnie umarło. Wtedy pozostaje tylko nadzieja, nadzieja na zmartwychwstanie, nadzieja na pusty grób, nadzieja pokładana w Chrystusie. Bo On właśnie po to umarł na krzyżu, byśmy my tę nadzieję mieli.
Po ludzku z takim bólem nie potrafimy sobie poradzić, po ludzku, bez Chrystusa nie da się zrozumieć, że śmierć ma nowe życie znaczyć. Mówimy, że nadzieja jest matką głupich i wobec wszystkich i wszystkiego stosujemy zasadę ograniczonego zaufania. A nasza nadzieja musi być prawdziwa, szczera i wielka. „Kiedy patrzę na moją robotę jako księdza i filozofa, wtedy łapię się na tym, że przez te kilkadziesiąt lat pracowałem głównie nad ludzką nadzieją” – mówił w 1995 roku ks. Józef Tischner. Nadzieja była jednym z podstawowycfh pojęć w jego filozofii. ,,Nadzieja zawiera w sobie światło mocniejsze od ciemności, jakie panują w naszych sercach.” pisał Jan Paweł II. Tym światłem jest zmartwychwstały Chrystus. Czasami dostajemy szansę, jak Łazarz, by już tu, na Ziemi, zmartwychwstać, a raczej zostać wskrzeszonym, narodzić się na nowo. Czasami na zmartwychwstanie i spotkanie z ukochanymi musimy zostawić sobie nadzieję, która zaprowadzi nad do wieczności. ,,Niech nasza droga będzie wspólna. Niech nasza modlitwa będzie pokorna. Niech nasza miłość będzie potężna. Niech nasza nadzieja będzie większa od wszystkiego, co się tej nadziei może sprzeciwiać.” powiedział Jan Paweł II.

Anika Djoniziak

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!