Było to na lotnisku JFK kilka lat temu. Obładowany bagażami na 40-dniowy pobyt, zmęczony długim lotem, bez elementarnej choćby znajomości języka, z napisanym na karteczce adresem księdza na Brooklynie, który miał mnie gościć, nie miałem innego wyjścia, jak stanąć w kolejce po taksówkę.