TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 14:37
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księżyca - odcinek 274

Jasna i ta druga strona księżyca - odcinek 274

Ilustracja Promna

Mateusz nie czuł się oczywiście zupełnie wolny od jakichkolwiek lęków, paru rzeczy się bał. Przede wszystkim, choć mocno wierzył w Boże miłosierdzie, to jednak nie mógł się nie bać choćby o swój osobisty przyszły los wieczny, był grzesznikiem i czasem musiał wobec siebie samego użyć ostatecznych środków perswazji żeby uwierzyć, że mimo jego ciągłego wpadania w te same koleiny, Bóg jest w stanie wyciągnąć go za włosy z tarapatów. Lękał się też czasami o powierzone swojej pasterskiej pieczy dusze, bo nie chciał być zgorszeniem i wydawało mu się, że nie był, ale czasem reakcje zwłaszcza niektórych parafianek wprawiały go w osłupienie, gdyż wydawały się absolutnie zgorszone. Ostatnio, jak się położył podczas kazania na podłodze, aby pokazać dzieciom jak wygląda paralityk. Tak więc miał trochę lęków, ale na pewno nie bał się ludzi. Bał się o ludzi, ale nie ludzi. Nigdy. A więc pogróżki telefoniczne ojca Mileny, że „jeśli jego córce coś się stało, to ksiądz mi za to zapłaci” nie zrobiły na nim szczególnego wrażenia, ale już wypadek dziewczyny i stwierdzone złamanie w dwóch miejscach, i owszem. Przeraził się. Bo Macieja akurat nie było na stoku, a Mateusz nie miał pojęcia, jaki rodzaj ubezpieczenia wykupił dla grupy jego przyjaciel. Tym bardziej, że okazał się konieczny transport helikopterem do większego i bardziej specjalistycznego szpitala. Już po powrocie do domu, ponieważ Mateusz podał swój numer telefonu jako numer kontaktowy, ciągle ktoś do niego dzwonił, a to z Ubezpieczenia, a to ze szpitala, no i oczywiście co jakiś czas ojciec Mileny, który ciągle mu wygrażał.
- Mam nadzieję, że moje dziecko wreszcie przejrzy na oczy i zrozumie, że jakikolwiek kontakt z organizacją, której ksiądz jest funkcjonariuszem, przynosi tylko szkody. A ja już tylko czekam na zakończenie leczenia i oszacowanie uszczerbku na zdrowiu mojej córki, i zapewniam księdza, że zapłacicie wszystko, do ostatniego grosza – złościł się mężczyzna.
- Oczywiście, proszę pana, jestem przekonany, że firma ubezpieczeniowa, która wystawiła nam polisę, wypłaci wszystko bez żadnych problemów – tłumaczył spokojnie Mateusz.
- A to mnie już nie interesuje, kto zapłaci. Ja wiem, że moja córka była pod waszą opieką, a może lepiej powiedzieć, że NIE była pod waszą opieką, choć powinna, i ja wiem gdzie i jak szukać sprawiedliwości – powiedział mężczyzna i zanim Mateusz zdążył cokolwiek powiedzieć, przerwał połączenie.
Ponieważ Maciej w dalszym ciągu kuśtykał z powodu skręconej na nartach kostki, cała biurokracja spadła na niego. Postanowił też odwiedzić dziewczynę w szpitalu, tym bardziej, że Maciej nie mógł.
- Wiesz co, Mati? Może lepiej weź ze sobą całą tę ekipę z nart do szpitala. Wiesz, jak jest... Ten ojciec wydaje mi się nieco nadpobudliwy, nie chcę żeby jeszcze potem wyskoczył z jakimś absurdalnym oskarżeniem – doradzał Maciej.
- A czy ty w ogóle znasz tego człowieka, on chodzi do kościoła? - zapytał Mateusz.
- A skąd... To jest jeden z tych moich parafian, za którego płacę składki i podatki, a który cały czas jest zagranicą, bo tam lepiej zarabia. Nawet na święta rzadko kiedy przyjeżdża, a na kolędzie nie było go nigdy. Aż mi żal tej Mileny, bo to naprawdę fajna dziewczyna – tłumaczył Maciej. - Gdybym mógł, to oddałbym wszystko, żeby ona skręciła kostkę a ja połamał kulasa nawet w czterech miejscach.
- Ty jesteś już stary dziad, tobie by się tak szybko i dobrze nie zrosło, choć dziewczyny oczywiście żal. Nie wyobrażasz sobie, jak ona krzyczała z bólu – Mateusz ciągle miał w uszach płacz dziewczyny. - To wiesz co? Umów te dzieciaki z nart na jutro. Widzenia w szpitalu są po obiedzie, więc może spotkamy się tam około 14.00.
***
Milena wyglądała już znacznie lepiej, a przynajmniej tak się wydawało Mateuszowi, bo młodzi a zwłaszcza chłopcy nie przestawali żartować, że wygląda jakby grała przez 48 godzin na kompie bez wychodzenia na świeże powietrze i bez jedzenia.
- Rzeczywiście na świeżym powietrzu dawno nie byłam, ale musiałabym mieć tak mózg zlasowany jak wy, żeby siedzieć przed komputerem więcej niż parę godzin – skwitowała lekko się uśmiechając Milena.
- A jak noga, boli? - zapytał Mateusz.
- Boli, ale dają mi jakieś środki przeciwbólowe, więc da się wytrzymać. Najważniejsze, że wygląda na to, że wszystko się dobrze złożyło, teraz tylko musi się zrosnąć. Trochę szkoda, że wiosna za oknami, a ja będę uziemiona przez kilka ładnych tygodni, może nawet dłużej niż przez miesiąc – Milena wpatrywała się w okno z tęsknotą.
- Jaka wiosna? Dziewczyno! Mróz, śnieg, wiatr, zimno jak nie wiem co! To ja już bym sam wolał poleżeć, nić łazić do szkoły – powiedział jeden z chłopaków stojących przy łóżku.
- Chcesz się zamienić? - zapytała go lekko się uśmiechając Milena.
- No pewnie! Myślę, że mając tyle wolnego czasu mógłbym spokojnie dojść nawet do ósmego levelu – powiedział chłopak i natychmiast wdał się z innymi w rozmowę na temat gry, o której Mateusz nie miał zielonego pojęcia. Wyglądało na to, że Milena też nie, bo spojrzała na niego, jakby chciała o coś zapytać. Mateusz uśmiechnął się zachęcająco.
- Czy może mój tata do księdza dzwonił? - zapytała dziewczyna z miną, która wskazywała, że z ulgą przyjęłaby odpowiedź przeczącą.
- Tak, ale tylko kilka razy – odpowiedział Mateusz przybierając niedbałą minę.
- Kilka razy? - dziewczyna wyraźnie się podłamała. - Mam nadzieję, że nie naopowiadał księdzu jakichś bzdur. A przede wszystkim mam nadzieję, że księdzu nie groził.
- No nie, tylko wyraził swoje wielkie zaniepokojenie Twoim wypadkiem – odpowiedział nieco wymijająco Mateusz. - Pewnie mu się nie spodobał ten widok, co?
- Ależ przecież jego nie ma w kraju, więc nic nie widział – Milena nie ukrywała smutku. - Wie ksiądz, ja jestem euro-sierotą, a przynajmniej półsierotą, bo tata właściwie odkąd pamiętam pracuje w Holandii i przyjeżdża kilka razy w roku. A jak już przyjedzie to tak chce wszystko nadrobić, że razem z mamą nie możemy się doczekać, kiedy sobie wreszcie pojedzie. Jest nieznośny! Wpada na kilka dni i wywraca nam życie do góry nogami, bo chce pokazać, jaki on jest dobry mąż i ojciec. To się stało tak trudne, że już na kilka dni przed jego przyjazdem mamy z mamą grobowy nastrój. A jak raz w ostatniej chwili odwołał przyjazd, to z radości mama wzięła mnie na zakupy i wydałyśmy chyba z pół jej pensji na ubrania – Milena aż się rozjaśniła na samo wspomnienie. – Przykro mi, że takie rzeczy mówię o własnym ojcu, ale tak to wygląda. Mama cały czas go kocha, wiem to na pewno, ja chyba też, ale ta rozłąka zdecydowanie nam nie służy. A z roku na rok jest coraz gorzej. No i najgorsze jest to, że mama na początku próbowała kilka razy delikatnie mu tłumaczyć, że jak przyjeżdża to ma z nami zwyczajnie być, a nie nadrabiać, bo się nic nadrobić nie da, ale potem spasowała. I im bardziej się tata stara „nadrobić” tym gorzej to wychodzi, bo my obie jesteśmy cały czas podminowane. Tylko brat się cieszy, bo ojciec kupuje mu wszystko co tylko on sobie zamarzy, ale wiem, że jak podrośnie, to zrozumie, że taka relacja to nie jest właściwa relacja, a prezenty to naprawdę nie wszystko.
- Przykro mi to słyszeć, ale myślę, że ty też powinnaś choćby spróbować wytłumaczyć ojcu, czego od niego oczekujesz - próbował doradzić Mateusz sam zasmucony opowieścią Mileny.
- Problem polega na tym, że ja go tutaj potrzebuję na co dzień, potrzebuję figury ojca, bo już się łapię na tym, że zamiast rozglądać się za chłopkami w moim wieku to ja szukam ojca właśnie. A mój tata raczej nigdy nie wróci na stałe. Chciałabym się mylić, ale mam takie przeczucie, że on już tam w Holandii nie mieszka sam - powiedziała Milena a po jej policzkach spłynęły łzy.

Jeremiasz Uwiedziony
Ilustracja Marta Promna

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości
jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!