TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Marca 2024, 17:01
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odc. 230

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odc. 230?

No tak, dzieciaki, jak zwykle, przywróciły właściwy wymiar wszystkim jego obawom i rozczarowaniom. Wyrażone w prostych słowach przywiązanie do księdza proboszcza, pozbawione jakichkolwiek kalkulacji, przywróciło mu spokój. Mimo wszystko jednak nie porzucił myśli, aby odwiedzić rodzinę swojego brata. Nie bez znaczenia były w tym wszystkim wyrzuty sumienia, bo już nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz był u nich w domu. Właściwie to chyba ostatnie dwa czy trzy razy, to oni go odwiedzili wytrącając mu w ten sposób jedyny oręż, jaki mu pozostawał do tamtej pory. Wcześniej bowiem na lament brata czy bratowej, że ich tak rzadko odwiedzał, odpowiadał niezmiennie, że droga od niego do nich jest dokładnie tak samo długa, jak od nich do niego. A teraz, kiedy oni go odwiedzili, nie miał się już czego czepić. Pomyślał więc, że może cała ta przykra sprawa w parafii miała mieć ten dobry owoc, bo co do tego, że jakiś dobry owoc też musi być, nie miał najmniejszych wątpliwości, że chociaż odwiedzi swoją rodzinę. 

Kiedy przybył do mieszkania brata, w którym on sam się przecież wychował, jak zawsze ogarnęła go fala wspomnień, chociaż w tym mieszkaniu już nawet najmniejszy kawałek ściany czy podłogi nie wyglądał tak, jak wtedy. Kiedy się witał z bratową, bo wszyscy inni byli nieobecni, różne myśli przebiegały mu przez głowę, obrazy, głosy, gdy nagle bardzo dobitnie dotarły do niego słowa, które bratowa wypowiadała przez telefon.

- Ale jest wujek Mateusz... Naprawdę? No dobra, powiem mu... Na pewno nie chcesz, żeby po ciebie przyjechać? - bratowa kręcąc głową wcisnęła klawisz kończący rozmowę.

- Z kim rozmawiałaś? - zapytał nieswoim głosem Mateusz.

- Z twoją bratanicą - odpowiedziała bratowa.

- No domyśliłem się Grażynko, skoro wspomniałaś, że wujek przyjechał, ale o kogo chodzi, o Paulinę? - zapytał Mateusz z nadzieją, bo wcale by go nie zdziwiło, że niemal już dwudziestoletnia dziewczyna, która ma chłopaka i swoje sprawy, nie leci na zbity pysk do domu, bo wujek ksiądz przyjechał.

- Do Pauliny bym nawet nie dzwoniła, bo wiem, że jak jest z tym swoim Michałem, to nawet jakbym miała zawał, nie wiem, czy by się pofatygowała...

- Czyli Zosia nie chce się ze mną zobaczyć? - zapytał Mateusz i poczuł ukłucie w sercu, jakby mu ktoś potężną szpilę w nie wetknął. Zosia nie chciała go zobaczyć, tego się nie spodziewał.

- Mateusz, nie powinieneś się dziwić. Wpadasz tu jak po ogień, raz na pół roku albo rzadziej, a Zosia nie ma już 5-6 lat... Nie wiem, czy wiesz, ale Zosia właśnie skończyła trzynaście lat. Wczoraj. Z tego, co wiem, to nawet nie zadzwoniłeś z życzeniami - powiedziała Grażyna z wyrzutem.
- Rany! - Mateusz aż się walnął w głowę, bo oczywiście zupełnie zapomniał.

- Za słabo - ironicznie uśmiechnęła się bratowa. - Twój brat oczywiście też zapomniał o urodzinach córki, jakbym mu nie przypomniała, to też by jej nawet życzeń nie złożył. No ale mu przypomniałam... No i nie miej za złe Zosi. Jest u swojej przyjaciółki i zostanie na noc. Pierwszy raz jej pozwoliliśmy, bo tej jej przyjaciółki raczej nie trawimy, no ale zaufaliśmy jej. Mieszka na wsi 20 kilometrów od nas, wiesz, mają konie, a Zosia szaleje za końmi i niespełna godzinę temu ją zawiozłam...

- Co ci odpowiedziała? - zapytał Mateusz.

- Pytała, czy zostajesz na noc, znając życie powiedziałam, że nie, więc poprosiła, żebyś koniecznie tam wjechał w powrotnej drodze, to ci pokaże, jak sobie radzi z jazdą konną - odpowiedziała Grażyna.

- Aha... A mój brat, gdzie się podziewa? - zapytał jeszcze Mateusz.

- W pracy. Ale nie pytaj mnie, w której, bo już się pogubiłam. Tylko ci powiem jeszcze, że tę niedzielną pracę też ma cały czas - Grażyna spojrzała na niego znacząco i Mateusz zrozumiał, że była to aluzja, że jego braciszek Łukasz w dalszym ciągu ma „nie po drodze” na niedzielną Eucharystię.

- A ty w niedziele co porabiasz? - Mateusz uśmiechnął się niepewnie, bo jak zwykle najtrudniej na tematy religijne rozmawiało mu się z własną rodziną. Nigdy nie mógł tego zrozumieć, że on, który w używaniu słowa widział swoją w sumie dość mocną stronę, kiedy przychodziło do rozmów o wierze z najbliższymi, przypominał nieobytego chama.

- Jak to co? Mateusz, jak się poznałam z Łukaszem, to nie byłam dziewczyną z oazy, o nie... I może taką mnie ciągle pamiętasz. Ale od ponad dziesięciu lat, od Pierwszej Komunii Pauliny to się zmieniło. Bardzo. Ksiądz nas wtedy angażował we wszystko, ciągnął na spotkania, no wkurzał nas strasznie... Ale pamiętam, że kiedyś po jednej próbie przed Komunią, kiedy nasza Paulina i inne dziewczynki naprawdę fajnie wszystko wyrecytowały, stałyśmy takie zadowolone, my mamy, i jedna z nas, już nie pamiętam która, powiedziała do proboszcza, coś w stylu: „Widzi ksiądz jakie mamy gwiazdy?” I wskazała na dziewczynki. A wtedy ksiądz tak się na nas popatrzył, tak poważnie, każdej z nas w oczy i powiedział: „Wy jesteście prawdziwymi gwiazdami tej parafii. Gdyby nie wy, mamy, i wasze zaangażowanie, miłość do dzieci i, powiedzmy, tolerancja dla parafii i proboszcza, to by tu niewiele się działo. A dzieje się, bo wam się chce. Bez mam, ja bym tu niewiele zrobił. I od was zależy, czy te dziewczynki będą dalej tak pięknie wzrastać przy Panu Bogu”. I coś tam dalej tłumaczył, że to nie jest normalne, bo dzieci i dziewczynki również uczą się postaw od ojców, ale nasz kraj ma jakiś taki pakt z Matką Bożą, że u nas wszystko idzie przez mamy. I wiesz co Mateusz, to mnie wtedy tak uderzyło, bo też jakoś sobie zdałam sprawę, że w tej naszej parafii były tzw. babcie różańcowe, wszystkie po sześćdziesiątce i potem długo nic, i potem my, młode mamy. I mama Violetki, koleżanki z klasy naszej Pauli, musiała pomyśleć to samo, bo powiedziała wtedy, że bierzemy sprawy w nasze ręce. I tak jesteśmy w tej naszej parafii na każde zawołanie. Proboszcz się zmienił, a my - mamy jesteśmy. Twój brat na Mszę rzadko chodzi, a co dopiero coś więcej... A ja dzisiaj sobie nie wyobrażam niedzieli bez Mszy. I ze dwa razy w tygodniu, jak się uda. No i nasz parafialny chór... Wiem, że jest słaby, że z nadreprezentacją kobiet, ale to są moje linki do Pana Boga. Zosia chodzi co niedzielę, jest w oazie, Paula mówi, że chodzi z Michałem, nie wiem, bo jej nie sprawdzam, tylko ten twój braciszek myśli, że jak ma brata księdza, to on nie musi się Panu Bogu naprzykrzać, bo co ty się za niego namodlisz, to pewnie wystarczy - zakończyła swój długi wywód Grażyna i Mateusz nie wiedział, czy bardziej się wściekać na Łukasza, czy cieszyć dojrzałością w wierze bratowej.

- Trzeba mu będzie skopać tyłek - zażartował.

- A co tam u ciebie w parafii? Nie masz zmiany? Chyba teraz jest ten okres - zapytała niespodziewanie bratowa.

- Powiem ci szczerze, że tak mnie wkurzyli ostatnio moi parafianie, że po raz pierwszy pomyślałem, że nie muszę tam siedzieć aż do emerytury - powiedział Mateusz. - Ale już mi przeszło. I jak tak ciebie teraz słucham, to sobie pomyślałem o moich mamuśkach dzieci pierwszokomunijnych. Że to są właśnie gwiazdy mojej parafii. Dyspozycyjne, chętne do pomocy, bez jakichś roszczeń i oczekiwań, są naprawdę świetne. Tylko tak sobie myślę, że te rok temu też takie były, a te dwa lata temu też. I trzy lata temu... Tylko potem mi wszystkie poznikały... Podobnie jak ich dzieci...

- A powiedziałeś im, że są gwiazdami? Trzymałeś za uszy, jak nas proboszcz wtedy, żebyśmy nie poznikały? Sama pewnie przy twoim bracie bym zniknęła, ale on wystarczająco długo nas przytrzymał, a potem już nie musiał trzymać, bo trzyma nas Ktoś ważniejszy - uśmiechnęła się Grażyna.

- No w sumie, tego to im nigdy nie powiedziałem - zamyślił się Mateusz nad faktem, jak dzisiaj musi być ostrożny z każdym słowem i że może rzeczywiście sam się „wykastrował” ze spontaniczności i z mówienia ludziom, że ich kocha i potrzebuje, aby nie być źle zrozumianym.

- Widzisz? A tak niewiele trzeba - Grażyna podała mu filiżankę z kawą i zaczęła opowiadać o nowych piosenkach, które ćwiczą z chórem, o zmianach w porządku Mszy Świętych u nich w kościele, o letniej oazie, na którą wybiera się Zosia i Mateusz zdał sobie sprawę, że jego bratowa NAPRAWDĘ żyje sprawami swojej parafii. Jakże to było odmienne od narzekań, w których sam nieraz uczestniczył w kapłańskim gronie, że ludziom nie zależy i jest im wszystko obojętne, poza tym, ile mają dać na tacę czy za Mszę Świętą.

***

Kiedy Maciej podwiózł go pod plebanię i odjechał, Mateusz zauważył pod sklepem dwie młode kobiety, tak się złożyło, że były to mamy dzieci pierwszokomunijnych z ostatniego rocznika. Bez chwili zastanowienia, żeby nie stchórzyć, Mateusz ruszył w ich kierunku, i kiedy był w odległości kilku metrów pozdrowił kobiety.

- Szczęść Boże, witam gwiazdy naszej parafii! - powiedział i już miał się jakoś wytłumaczyć, ale kobiety uśmiechnęły się do niego z taką radością i wdzięcznością w oczach, że uznał wyjaśnienia za zbędne.

- Akurat gwiazdy parafii! A feretronów to nie ma komu nosić! - głos stojącej w drzwiach sklepu pani Kociołkowej, wiek nieokreślony, ale blisko osiemnastki od drugiej strony, zmroził uśmiechy na twarzach całej trójki.    

Jeremiasz Uwiedziony

Ilustracja Marta Promna

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!